Pierwszy i ostatni prezydent PZPN

Kazimierz Górski będzie miał w przyszłym roku pomnik przed Stadionem Narodowym w Warszawie. Mam nadzieję, że nie skończy się na pomniku.

Długa jest już lista obiektów i miejsc jego imienia. Sam widziałem skwer i obelisk upamiętniający go w Rzeszowie, stadion w Płocku czy krzesełko na stadionie Polonii Warszawa.

Komitet organizacyjny budowy pomnika Kazimierza Górskiego poinformował, że planuje jego odsłonięcie przed Stadionem Narodowym w przyszłym roku. W ubiegłym Sejm przez aklamację przyjął uchwałę wzywającą do nadania mu imienia Górskiego „wyrażając wdzięczność i szacunek najwybitniejszemu trenerowi w historii polskiej piłki nożnej”. Mam nadzieję, że dopilnuje jeszcze, by słowo ciałem się stało.

Nikt nie cieszy się takim powszechnym szacunkiem i sympatią jak Górski. Nazwano go „Trenerem Tysiąclecia”. Słusznie, bo odnosił sukcesy dziś niewyobrażalne. Oczywiście, miał też niesamowite pokolenie zawodników. Ale miał jeszcze to coś, co zrobiło z niego genialnego trenera. Czasami żartował z kolegów po fachu: „Dobry, tylko nie ma wyników”. On miał ich ponad miarę.

Złoty i srebrny medal olimpijski, a między nimi mecz na Wembley. Remis 1:1 z Anglikami, który otworzył drogę do finałów mistrzostw świata w 1974 roku. Zabrał tam drużynę, która stała się rewelacją imprezy. Legendarne już dziś mecze i trzecie miejsce. Gdyby nie przegrana z Niemcami na zalanym deszczem boisku we Frankfurcie, może byłby nawet finał? Czy ktoś potrafi sobie dziś wyobrazić reprezentację Polski WALCZĄCĄ O MISTRZOSTWO ŚWIATA? Ja niestety nie. A Górski był od tego o krok…

Miałem szczęście go poznać. Gdy teraz wspominam, zastanawiam się co było w nim wyjątkowego. Chyba spokój i normalność. Emanował i jednym, i drugim. Ale na pierwszym miejscu poczucie humoru, jego nieśmiertelne powiedzonka. W ustach innych brzmiałyby jak frazesy. W jego stały się wręcz kultowe.

Piłka jest okrągła, a bramki są dwie.

Albo my wygramy, albo oni.

Mecz można wygrać, przegrać, albo zremisować….

Darek Górski, syn pana Kazimierza, opowiadał mi kiedyś jak ktoś zapytał jego ojca: „Kto dziś wygra mecz”:

- Na pewno ten, kto strzeli jedną bramkę więcej - odpowiedział.  Równie zręcznie wybrnął z sytuacji podczas konferencji prasowej w 1974 roku. O miejsca w drużynie na finały mistrzostw świata rywalizowały ze sobą dwie trójki. Z jednej strony zawodnicy Legii Warszawa: Kazimierz Deyna, Lesław Ćmikiewicz i Robert Gadocha. A z drugiej piłkarze Ruchu Chorzów: Bronisław Bula, Zygmunt Maszczyk i Joachim Marx. Padło pytanie: „Panie trenerze, czy nie uważa pan, że Bula jest lepszy od Deyny”? „Uważam” – odpowiedział tata.

W ten sposób natychmiast uciął wszelkie dyskusje, bo nie chciał się wdawać w niepotrzebne polemiki. A na mistrzostwa i tak pojechał Deyna a nie Bula. I był jednym z najlepszych zawodników w finałach!

Najsmakowitsza anegdotka związaną z Górskim pochodzi z okresu, gdy po zakończeniu kariery trenerskiej został na krótko prezesem PZPN. Zaczęto więc do niego mówić, co logiczne, „Panie prezesie”. Odpowiadał wtedy w typowy dla siebie sposób: „Prezesi to w GS-ie, panie kolego”.

„GS” był skrótem Gminnej Spółdzielni, instytucji istniejącej na polskiej wsi w czasach komunizmu. Od tej pory w PZPN zwracano się do niego wyłącznie: „Panie prezydencie”!

Słyszałem, jak tytułował go tak Michał Listkiewicz, wtedy sekretarz generalny związku. Czyli Kazimierz Górski przeszedł do historii PZPN jako jego pierwszy i ostatni prezydent…

▬ ▬ ● ▬