Piłka ręczna bez obrotowego

Fot. trafnie.eu

Pogrzeb Barcelony został w ostatniej chwili odwołany. Nikt z tego powodu nie zgłaszał zastrzeżeń. Poza piłkarzami i kibicami Milanu oczywiście.

Po pierwszym meczu w Mediolanie nawet na moment nie zwątpiłem w Barcelonę. To nadal fantastyczna drużyna. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że mimo porażki 0:2 z Milanem, w rewanżu na Camp Nou zapewni sobie awans i rozbije Włochów w pył!

TAK POWINIENEM NAPISAĆ. Jakiś specjalista od wizerunku pewnie by mnie nawet pochwalił. Tylko kto dziś z czystym sumieniem może się przyznać do podobnych refleksji? Ja na pewno nie. Autorzy pojawiających się licznych analiz zmierzchu ery sukcesów Barcy też nie. Na ich usprawiedliwienie trzeba dodać, że wiele przesłanek za tym przemawiało. Między innymi podwójna klęska w lidze i Pucharze Króla z Realem.

Przed rewanżem Barcelony z Milanem szanse oceniałem mniej więcej pół na pół, ze wskazaniem na tych drugich. Biorąc pod uwagę, że do Katalonii przyjeżdżała drużyna z kraju, w którym narodziło się catenaccio, miałem prawo oczekiwać, że w razie potrzeby zaparkuje w bramce autobus (solidny przegubowiec!) i obroni dwubramkową przewagę. Byłem w dobrym towarzystwie, bo nawet selekcjoner Vicente del Bosque obawiał się wyeliminowania Barcelony i że to odbije się później na hiszpańskiej reprezentacji. Jednak zamiast stypy odbyła się trochę spóźniona impreza karnawałowa. Pogrom 4:0 przerósł oczekiwania wszystkich.

Rozmawiałem po pierwszym meczu w Mediolanie z trenerem „Bobo” Kaczmarkiem. Powiedział ciekawą rzecz: „Barcelona gra jak w piłkę ręczną, tylko bez obrotowego”. Tak to rzeczywiście wyglądało. Milan ustawiony na linii pola karnego, a przed nim rywale rozgrywający piłkę po obwodzie. Brakowało tylko prostopadłych podań otwierających drogę do bramki. I takiego obrotowego, który podania by przyjął i potrafił spożytkować. Dlatego niewiele z gry Barcelony wynikało, a Milan skarcił ją na dodatek dwoma bramkami.

Kaczmarek zastanawiał się, czy nie przydałby się jej w ataku zawodnik potrafiący wygrać walkę w powietrzu, na przykład Fernando Torres. I od razu dodał, że to by oznaczało zupełną zmianę stylu gry zespołu. Czy przyszła już na to pora?

- Ciekawy jestem szczególnie początku meczu rewanżowego – wyznał trener Lechii Gdańsk. – Czy Barcelona szybko zdobędzie bramkę? Jeśli nie, może się nadziać na kontry…

Dobrze przewidział kluczowe momenty. Była i szybka bramka, i groźna kontra Milanu, po której Niang trafił piłką w słupek. Co by było, gdyby posłał ją do siatki? Nic, Barcelona i tak by wygrała ile trzeba. Tego dnia była poza zasięgiem Włochów.   

Rewanż pokazał, że na zmiany w drużynie na razie się nie zanosi. I że jej trenerzy potrafili wyciągnąć wnioski po porażce z Milanem. Szybko zdobyta bramka po strzale z dalszej odległości. Drugi gol też padł po podobnym uderzeniu. Czyli w Barcelonie już wiedzą, że nie trzeba za każdym razem wjechać z piłką do bramki. To nie jest pocieszające dla najbliższych rywali, których Katalończycy poznają w piątek. Dla mnie, wręcz przeciwnie.

W tym roku finał Ligi Mistrzów znów odbędzie się na Wembley zaledwie po rocznej przerwie. W 2011 roku Barcelona dała tam koncert, ogrywając po fantastycznym meczu Manchester United 3:1. Wynik trochę mylący, bowiem doszczętnie zdominowała rywala, któremu nie należała się nawet ta jedna bramka. Nie miałbym nic przeciwko, by w maju Barca powtórzyła swój wyczyn, jeśli mogłaby po raz kolejny uraczyć równie wspaniałym widowiskiem.  

▬ ▬ ● ▬