Plusy dodatnie i ujemne

Fot. Trafnie.eu

Polska zremisowała we Wrocławiu ze Szwajcarią 2:2. Mecz był towarzyski, ale dla mnie równie ważny jak oceniane ponad miarę październikowe zwycięstwo nad Niemcami.

Jakie wrażenie robi wygrana z drużyną Joachima Löwa sam miałem okazję przekonać się niedawno w Tbilisi. Jeden z gruzińskich dziennikarzy powiedział mi, że doskonale wie ile strzałów oddali Niemcy na polską bramkę. Dla niego liczy się jednak cenny wynik. Z polskiego punktu widzenia wręcz bezcenny. Po pierwsze, ze względu na trzy punkty w eliminacjach. Po drugie, na tragiczny bilans dotychczasowych spotkań między reprezentacjami sąsiednich krajów.

Ja jednak staram się patrzeć na orłów Nawałki trochę szerzej niż tylko zachłystując się triumfem nad wyjątkowo nieskuteczną tego dnia połową reprezentacji Niemiec. Dlatego czekałem na pojedynek ze Szwajcarią. To przecież kawał drużyny. Oglądałem ją w podczas mistrzostw świata w Brazylii w meczu z Argentyną. Przegrali dopiero w dogrywce, a prezentowali się naprawdę solidnie. Taki przeciwnik był wręcz idealny na koniec roku, by przekonać się ile naprawdę jest warta polska drużyna.

Do tego Wrocław, w pewnym sensie symboliczne miejsce rozgrywania meczu. Tam Polska odpadła z EURO 2012 przegrywając z Czechami. Równo przed rokiem na tym samym stadionie miałem nieszczęście być świadkiem debiutu Nawałki w roli selekcjonera. Koszmar, największe męczarnie jakich byłem świadkiem od wielu lat. Spektakl nie do oglądania. Już w pierwszej połowie marzyłem, żeby się jak najszybciej skończył.

Nowy trener za bardzo przejął się wtedy swoją rolą i postanowił dokonać selekcji. Chciał pokazać, że odkryje nowych grajków w polskiej lidze. Nie zauważył tego, o czym już kiedyś wspominałem, że przy tak skromnym potencjale polskiego futbolu, nie ma kogo selekcjonować. Trzeba brać tych, którzy są i jak najlepiej poskładać w drużynę.

Minął rok i słyszę same zachwyty nad reprezentacją. Co się stało? Właściwie nic. Piłkarze przecież z grubsza ci sami. Ale nie są już zbieraniną, lepiej wyglądają jako zespół.

Ich występ ze Szwajcarią można podsumować cytując klasyka języka polskiego prezydenta Wałęsę - były plusy dodatnie i ujemne. Przede wszystkim dało się już reprezentację oglądać. A jeszcze przed miesiącem, w pierwszej połowie meczu z Niemcami (o czym niewielu pamięta!), oglądać nie było co. W porównaniu do tego koszmaru ze Słowacją sprzed roku – postęp niewiarygodny. Tym większy, że w drużynie nie ma od dłuższego czasu jednej z dwóch największych gwiazd – Jakuba Błaszczykowskiego. Odnoszę wrażenie, że wszyscy o nim zapomnieli. To... wspaniale. Jeśli w drużynie nie jest odczuwalny brak absolutnie kluczowego dla niej zawodnika, to dobrze o niej świadczy.

Na tle Szwajcarów, czyli trudnego przeciwnika, Polacy pokazali, że potrafią konstruować akcje i utrzymywać się przy piłce. Że mecz nie kończy się dla nich, gdy stracą bramkę, a raczej wtedy się zaczyna. To też świadczy o sile drużyny.

Niestety były i stare grzechy. Szczególnie sposób w jaki goście przez środek obrony wjechali pod polską bramkę zdobywając prowadzenie. Stanowi świetny materiał do analiz. Dlatego pojawiające się w mediach teorie, że drużyna Nawałki jest nową siłą europejskiej piłki spuentuje – więcej pokory. Na kreowanie prawdziwych (daj Boże) gwiazd przyjdzie czas po wyjazdowych meczach z Irlandią, Niemcami i Szkocją w przyszłym roku.

▬ ▬ ● ▬