Pochwała (pozornej) irracjonalności

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia o bramkarzu, który właśnie zadebiutował w Ekstraklasie. A pomógł mu w tym popełniony… błąd.

Szlagierem ostatniej ligowej kolejki miał być sobotni mecz w Warszawie pomiędzy Legią i Pogonią Szczecin. Gdy podano składy, jedna pozycja w drużynie gości mogła budzić zdziwienie. W bramce trener Jens Gustafsson wystawił 20-letniego Bartosza Klebaniuka. Pierwsza reakcja przychodząca do głowy – Dante Stipica musiał doznać kontuzji.

Refleksja błędna, bowiem Chorwat otwierał listę rezerwowych szczecińskiej drużyny, czyli był w pełni gotowy do gry. Stanowi od kilku lat żelazny punkt drużyny. Od przyjścia do Pogoni w 2019 roku wystąpił w 114 meczach ligowych z rzędu! Dlatego jego brak w wyjściowym składzie był wręcz sensacją. Tym większą, że Gustafsson postawił zamiast niego na ligowego debiutanta i to w ważnym meczu na gorącym terenie jakim zawsze jest stadion Legii.

Po meczu trener wyjaśnił dlaczego, chwaląc Klebaniuka:

„To bardzo dobry bramkarz. Mamy trzech naprawdę dobrych bramkarzy. Postawiłem na Bartka, bo chciałem przedłużyć jego serię występów. On w meczu z Rekordem popełnił duży błąd, ale błędy to jest nauka. To, jak zareagował na swoje błędy, kazało mi uwierzyć, że warto na niego postawić. Dzisiejszy występ pokazał nam, że Bartek jest dobry w tym co robi i sądzę, że będzie jeszcze lepszy”.

Szwedzki szkoleniowiec zrobił coś wręcz irracjonalnego. Aby to zrozumieć, trzeba cofnąć się kilka dni. We wtorek Pogoń grała w Bielsku-Białej w 1/16 finału Pucharu Polski z miejscowym Rekordem. Mecz był szalenie emocjonujący. W normalnym czasie remis 2:2, więc potrzebna była dogrywka. Drużyny zdobyły w niej po jednej bramce, więc potrzebna była seria rzutów karnych, by wyłonić zwycięzcę. A ta zakończyła się wynikiem 12:11 dla gości, czyli niektórzy zawodnicy musieli strzelać nawet po dwa karne. Do ich egzekwowania zostali włączenie także bramkarze. Klebaniuk swojego nie wykorzystał, ale dwa obronił i przyczynił się do awansu Pogoni. Jednak wcześniej...

Na początku drugiej połowy, gdy utrzymywał się jeszcze bezbramkowy remis, pomocnik Rekordu Tomasz Nowak wykonywał rzut wolny niemal z samego środka boiska. Kopnął piłkę mocno w pole karne tak, że przeleciała obok zaskoczonego Klebaniuka i wpadła do siatki. Nie wiem, czy miało to być podanie, ważne, że wyszła z tego bramka. Padła po błędzie bramkarza Pogoni, o którym właśnie wspominał na konferencji kilka dni później w Warszawie Gustafsson.

Po pucharowym spotkaniu, jak to w Bielsku-Białej, zdecydowana większość trenerów odetchnęłaby z ulgą szczęśliwa, że brak właściwej reakcji młodego zawodnika w opisanej sytuacji nie zaważył na końcowym wyniku, sadzając go na ławie w kolejnym meczu. Ale Szwed, mając przecież bijącego rekordy występów w podstawowym składzie Stipicę, postanowił jego serię nagle zakończyć, stawiając na Klebaniuka, czyli fundując mu trudny sprawdzian z odporności psychicznej.

Ryzyko się opłaciło, bo debiutujący w Ekstraklasie bramkarz zdał go bez zarzutu, będąc wręcz zawodnikiem meczu. Tuż przed końcem pierwszej polowy, przy stanie 1:0, obronił rzut karny egzekwowany przez Carlitosa. Gdyby wtedy padła druga bramka dla Legii, być może Pogoń po przerwie już nie zdołałaby się podnieść. A zdobyła wtedy bramkę gwarantującej jej punkt, bo mecz zakończył się remisem 1:1.

Przypadek Klebaniuka pokazuje jak życie bywa przewrotne. Gdyby nie poważny błąd w pucharowym spotkaniu, być może nadal czekałby na debiut w lidze. Ale pewnie dalej by na niego czekał, gdyby w lecie trenerem Pogoni nie został Gustafsson. Ilu jeszcze ligowych trenerów byłoby stać na podjecie takiego ryzyka w taki meczu?

▬ ▬ ● ▬