Pochwały w cieniu rac

Fot. trafnie.eu

Na mecz z Mołdawią do Kiszyniowa przyjechała spora grupa polskich kibiców. Znowu były z nimi problemy. To znaczy nie było… żadnych. Zależy od punktu widzenia.

Polska po raz drugi grała z Mołdawią w Kiszyniowie. W 1997 roku pokonała ją gładko 3:0. To były wesołe początki smutnego końca Janusza Wójcika. Prosto z Kiszyniowa reprezentacja leciała do Tbilisi na spotkanie z Gruzją i dostali straszne lanie. Pierwszy sygnał dla naiwnych, a jeszcze wielu takich było, że Wójcik to nie cudotwórca.

Mieszkałem wtedy w Hotelu Cosmos. Ma dobrą nazwę. Był nowoczesny, gdy Rosjanie zaczęli latać w Kosmos. Przez te szesnaście lat niewiele się zmienił. Chyba tylko pojawiły się nowoczesne telewizory w pokojach. Przed hotelem nadal stoi pomnik Grigorija Kotowskiego, dawnego bolszewickiego wataszki. Opinia o nim przez lata też się nie zmieniła – podobno bohater, ale mówią, że bandit.

Jedno się zmieniło na pewno. Teraz na mecz Polaków przyjechało znacznie więcej kibiców. W Cosmosie zamieszkało około stu dwudziestu. Tak mi wyjaśniła przesympatyczna pani z recepcji, którą zapytałem o rodaków następnego dnia po meczu. Noc była dla nich ciężka. Najpierw słyszałem  śpiewy, następnie huk odpalonych przed hotelem trzech petard. Później (kolejność być może odwrotna) musieli się jakoś pocieszyć po rozczarowującym wyniku. Kilku rodaków spotkanych na śniadaniu miało ciężki oddech. Chyba po raz pierwszy w historii hotelu zabrakło w barze piwa! Jeden w windzie klepiąc się po brzuchu tłumaczył drugiemu: „Od tego, k… coraz większy”. Jednak przesympatyczna recepcjonistka nie mogła się nachwalić polskich kibiców:

„Gdy graliśmy z Czarnogórą mieszkało u nas trzydziestu. Było z nimi wiele problemów. Odwrotnie niż z polskimi! Szczerze mówiąc trochę się baliśmy, gdy okazało się, że aż tylu przyjedzie. Niepotrzebnie, bo nie sprawiali żadnych kłopotów! Zachowywali się wspaniale. Chciałam za to bardzo serdecznie podziękować”. 

I tak niespodziewanie przypadł mi przyjemny obowiązek odebrania tych podziękowań w imieniu licznej grupy w biało-czerwonych barwach. Teraz muszę wypełnić jednak mniej przyjemny obowiązek i napisać co działo się na stadionie. A tam nie było już tak różowo. To znaczy było, ale dosłownie. Kilkuset polskich kibiców umieszczonych w sektorze za jedną z bramek już na samym początku meczu odpaliło tyle rac, że wszystko pozostało w cieniu różowego światła. Wyglądało na tyle efektownie, że słychać było brawa mołdawskich widzów. Ale po chwili już gwizdali, gdy race zaczęły lądować na boisku.

Rodacy z Cosmosu w nocnych rozmowach tłumaczyli tę akcję jako próbę zwrócenia na siebie uwagi, bowiem w Polsce są ignorowani, nikt z nimi nie rozmawia. Nie mam wątpliwości, że zostali zauważeni. Wątpię jednak, by ktoś  po tym incydencie natychmiast usiadł do rozmów. Obawiam się nawet, że niektórzy zostaną zmuszeni do odwołania rezerwacji, jeśli takie już poczynili, na kolejne mecze wyjazdowe reprezentacji do końca eliminacji. Zostały trzy – z San Marino, Ukrainą i Anglią. Jeśli FIFA wpuści polskich kibiców na wszystkie,  będzie cud.

    ▬ ▬ ● ▬

Galeria