2015-01-09
Podsumowanie 2014 roku – cz. 10
Co oznacza "HIF", a co niemiecko-szwajcarski "ordnung"? Nazwisko którego piłkarza tłumaczone jest jako „koń”? W grudniu dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy.
Każdy szkoleniowiec ma własny styl. Trener De Boer na pewno nie stoi cały czas przy linii i nie rozmawia z każdym zawodnikiem z osobna. Wychodzi z założenia, że nie jesteśmy dziećmi, że nikogo nie trzeba prowadzić za rękę, bo jesteśmy dorosłymi facetami i każdy wie, czego się od niego wymaga i jaka jest jego rola w drużynie i na boisku. Trener zwraca się do zawodnika w zasadzie tylko wtedy, gdy ma mu coś ważnego do przekazania.
Wprawdzie w Holandii nie mieszkam zbyt długo, ale na tyle, na ile poznałem Holendrów, mogę powiedzieć, że są bardziej skryci niż Polacy czy Niemcy. Mówię ogólnie o ludziach, ale to przekłada się też na szatnię. W ekstraklasie albo w Bundeslidze trenerzy i członkowie sztabów szkoleniowych byli troszkę inni. Tylko żeby ktoś nie pomyślał, że w tym momencie oceniam, bo nie są ani gorsi, ani lepsi, są po prostu inni pod względem charakterów.
To żadna tajemnica, bo już to mówiłem: tak, chciałbym, żeby Ajax mnie wykupił z Bayeru. W Amsterdamie czuję się dobrze, dostaję tutaj swoje szanse, więc nie chciałbym tego zmieniać.
Arkadiusz Milik, zawodnik Ajaksu Amsterdam
Nie kupujemy zawodników za 20-30 milionów jak Manchester United. Ale też trzeba brać pod uwagę, że świadomie wybieramy taką drogę, szlifowanie talentów, wypuszczanie ich w świat. To część filozofii Ajaksu. To jest bogaty klub, ale trzeba pamiętać, skąd są pieniądze na koncie. W znacznym stopniu z transferów młodych piłkarzy. Jest to słuszna droga i nie należy jej porzucać. Tym bardziej, że mimo wszystko wygraliśmy cztery razy z rzędu ligę holenderską. Oczywiście dobrze byłoby zrobić następny krok, ale myślę że klub dalej będzie dawać szansę młodym, zdolnym piłkarzom. Takim jak Arek Milik.
Ronald de Boer, trener juniorów Ajaksu Amsterdam
Robert to klasa światowa, piłkarz z najwyższej półki, a Arek dopiero jest na dorobku. Oby szedł śladami Roberta. W kadrze pozytywny wpływ Lewandowskiego na Arka jest duży. Zresztą na pozostałych piłkarzy też. Na treningach jest perfekcjonistą, wszystkich motywuje, nawet na moment nie odpuszcza. Świeci przykładem.
Adam Nawałka, trener reprezentacji Polski
Nie miałem ani jednej chwili zwątpienia, proszę mi uwierzyć, nie znam słowa rezygnacja. Swoje w życiu przeszedłem. Mam kontuzję? Walczę. Pracowałem z dnia na dzień, uśmiechałem się do siebie, gdy osiągałem choćby malutki postęp. Co ciekawe, ten czas bardzo szybko mi upłynął.
Niedawno spotkała mnie niemiła historia. Jakaś pani poprosiła o krótką rozmowę po meczu z Hoffenheim. Nie robiłem problemu, ale zastrzegłem, że nie chcę poruszać tematu reprezentacji. Zgodziła się. Następnego dnia przeczytałem swoje zmyślone wypowiedzi dotyczące kadry. Słyszałem o wyssanych z palca rzeczach, no i w końcu mnie to dotknęło.
Jakub Błaszczykowski, reprezentant Polski
Byłem zawiedziony początkiem jego [Adama Nawałki] pracy, sposobem, w jaki wybierał zawodników, tym że powoływał kogo popadło z polskiej ligi i sprawdził ponad 60 zawodników. Miałem wrażenie, że popełnia błędy poprzedników. Na szczęście szybciej od nich zreflektował się, że do sukcesu prowadzi inna droga. Nie ma sensu eksperymentować, szczególnie w obronie, bo to od tej formacji buduje się fundament reprezentacji. Kadra potrzebowała sukcesu, by przekonać kibiców, by zawodnicy ostatecznie zaufali trenerowi. Dziś wszystko wygląda pozytywnie. Zmieniła się atmosfera w zespole i wokół niego. Selekcjoner zainwestował w atmosferę, poprawił ją i przekonał piłkarzy do tego, by walczyli. Kadrowicze wreszcie przyjeżdżają na zgrupowanie uśmiechnięci, później na boisku jeden nie ogląda się na drugiego, tylko walczy.
Dziś Lewy odskoczył Kubie. Jest w Bayernie, przynajmniej o półkę wyżej pod każdym względem: medialnym i sportowym. To, że dostał opaskę nie oznacza, że musi się martwi o wszystko: sprzęt, warunki do treningu czy bilety. To już nie te czasy. Kapitan potrzebuje ludzi, którzy za nim pójdą, od których dostanie wsparcie. A Lewandowskiego wspierają. Nie wiem, czy tak samo było z Kubą – nie byłem blisko drużyny. Dziś jednak impuls jest widoczny. Na miejscu selekcjonera pojechałbym do Dortmundu i powiedział Kubie: Jesteś ważnym ogniwem, ale kapitanem jest Robert. Na początku kadencji selekcjoner nie chciał się wychylać, nie chciał zaczynać pracy od rewolucji. Próbował być fair, zamiast od razu iść na konfrontację. Dziś to już zupełnie inny Nawałka.
Niemcy się obudzą i wyjdą z tej grupy z pierwszego miejsca, tak mi się przynajmniej wydaje. My, niby zrobiliśmy tak wiele, ale jednocześnie niewiele. Trzy punkty przewagi to ledwie jeden mecz. Porażka może wszystko zepsuć i znowu będziemy wystraszeni co to będzie. Regulamin sprzyja. Do finałów zakwalifikują się dwa najlepsze zespoły i to jest nasza szansa. Gramy dobrze w ofensywie i defensywie. Decydujące będą mecze z Irlandią: marcowy w Dublinie i październikowy rewanż w Warszawie, którym kończymy eliminacje. Za dziesięć miesięcy to zwycięstwo z Niemcami może się okazać kluczowe.
Dla mnie Real to nigdy nie był piękny okres. Co tydzień musiałem przygotowywać się do gry ze świadomością, że na 99 procent nie wystąpię. Kiedy odchodziłem z Liverpoolu, menedżer Rafael Benitez powiedział: "Pamiętaj, nie jedziesz tam na wycieczkę, więc jeśli w którymś momencie dostaniesz szansę, nie będzie tłumaczenia, że miesiąc czy dwa nie grałeś". Psychicznie trudno to znosiłem.
Jerzy Dudek
Pewnego dnia zadzwonił do mnie Włodzimierz Lubański, którego wcześniej znałem tylko z gazet i telewizji, z pytaniem, czy jestem zainteresowany takim transferem. Powiem szczerze, że wtedy nazwę Trabzonspor usłyszałem po raz pierwszy w życiu. Polecieliśmy tam na rekonesans i muszę przyznać, że byłem oszołomiony. U nas grałem w topowym klubie, jednak w porównaniu z Trabzonsporem to była prowizorka. Gdy patrzyłem na te równe, zielone boiska, przypomniałem sobie, w jakich warunkach przygotowywaliśmy się do meczu z Sampdorią. W Polsce zima trzymała, nie było gdzie trenować. Zasuwaliśmy więc na małym boisku z drewnianymi bramkami tuż przy Trasie Łazienkowskiej. Ludzie zatrzymywali się przy Czerniakowskiej, kierowcy trąbili, bo mieli frajdę, że Legia tuż przy ulicy trenuje. Wyglądaliśmy jak jakaś zbieranina, każdy w innych ciuchach, bo zakładał to, co tam miał. Dopiero w Trabzonie zobaczyłem, że może być inaczej, choć zdawało się, że akurat Turcja nie musi być dla nas piłkarskim wzorem.
Czasami było niebezpiecznie. Kiedyś graliśmy półfinał Pucharu z Turcji w Samsun, bo nasz stadion był zamknięty. Wygraliśmy z Besiktasem 2:1, strzeliłem zresztą jednego gola. Powrót do Trabzonu to była jedna wielka feta. Trzeba było przejechać 300 kilometrów autokarem, a kibice koniecznie chcieli się z nami bawić. Więc rozpalili na ulicy parę ognisk z opon. Autokar się zatrzymał i nagle... słyszymy strzały z broni palnej. Oczywiście były na wiwat, ale jak strzelający wypił wcześniej dwie butelki raki (narodowy turecki alkohol – przyp. red.), trzeba było uważać, by przypadkiem nie dostać kulki w łeb. Chowaliśmy się za siedzeniami i jakoś szczęśliwie udało się dojechać. Gdy potem zobaczyłem nasz autokar z zewnątrz, to aż nie mogłem uwierzyć – blacharka była dziurawa jak sito.
Raz zdarzyło się, że przed klubem kłębił się rozzłoszczony tłum. Rzeczywiście przegraliśmy wtedy z Besiktasem 2:3, ale oni nie czekali na nas, tylko na... Jarka Bako, który był bramkarzem rywali. Podczas meczu pokazał naszym kibicom środkowy palec i nie mogli mu tego darować. Na szczęście goście jakoś wtedy wyjechali z Trabzonu.
Jacek Cyzio, były piłkarz Legii i Trabzonsporu
Życzę Legii powodzenia! Ode mnie jednak w tej sprawie nic nie zależy. UEFA walczy z rasizmem i ona podejmie ostateczną decyzję. Ja mogę jednak powiedzieć, że Legia ma znakomitych kibiców. Świetnie dopingują, od początku do końca spotkania. Gdy byłem w Polsce, to zrobili na mnie wielkie wrażenie. Są naprawdę cudowni. Mogą stanowić przykład dla fanów innych klubów. Kibice Lokeren mogą naśladować ich pod niektórymi względami.
Nie wiem, czy jest to poważny problem, ale na pewno szkoda, że rasizm cały czas jest obecny w świecie piłkarskim. To przykre. Piłka powinna stanowić dla ludzi rozrywkę. Nieważne, czy ktoś jest czarny, biały czy czerwony. Wszyscy gramy razem, by dać przyjemność kibicom. Ja nie mam jednak problemu z tym zjawiskiem.
Boubacar Barry, bramkarz Lokeren
Dziesięć lat temu transfer młodego piłkarza i wydane miliony euro oznaczały, że nowy pracodawca na niego liczy i postawi. Kiedy byłem młody, w szatni Dinama było może dwóch rówieśników. Pozostali byli starsi piłkarze. Dziś proporcje się odwróciły, na palcach jednej ręki można policzyć starych. Bogate kluby nie kupują jednego utalentowanego zawodnika, tylko dziesięciu i liczą, że choć jeden zostanie gwiazdą. Młody chłopak sam musi odpowiedzieć sobie na sobie pytanie, czy jest na tyle dobry, że się przebije.
Wszystko zmierza ku temu, że tutaj zakończę karierę. Starsze dziecko chodzi do przedszkola, drugie pójdzie w lutym. Mieszkam w Warszawie, na wakacje jeżdżę do Chorwacji. Nawet myślę po polsku i pierwsze dni po powrocie do ojczyzny są trudne, bo wtrącam polskie słowa. Przez telefon, po chorwacku, muszę mówić trochę wolniej.
Ivica Vrdoljak, kapitan Legii
Gdy żona się na mnie rozzłości, to przypomina mi, że wydałem na Cracovię już jakieś 80-90 milionów. Ma rację.
W ostatnich latach nie wydawaliśmy tych pieniędzy efektywnie, ale z drugiej strony – u nas są to prawdziwe pieniądze. Piłkarze co miesiąc otrzymują tyle, ile mają obiecane. Ciężko nam konkurować w lidze z klubami, które mają wielomilionowe długi, a w budowanie zespołu angażują środki, których nie posiadają. To nieuczciwa konkurencja i PZPN powinien być bardziej rygorystyczny. Kluby z długami powinny być relegowane z ligi. Niestety w lidze wciąż panują układy, układziki. Ale kiedyś się to skończy i pewne osoby poniosą konsekwencje.
Zarówno w moim podstawowym w biznesie, jak i w piłce, nie oglądam się na konkurencję. Z czego miałbym się cieszyć? Jeśli Wisła by się rozleciała, nic nam to nie da.
Każdy związek piłkarski chce mieć drużynę w Lidze Mistrzów, wtedy pozostałe kluby muszą podporządkować się temu celowi. W ten sposób Legia dostaje przywileje, terminy, prawa. Dziwię się, że nie załatwiła sobie jeszcze, by wszystkie mecze ligowe grała u siebie.
Janusz Filipiak, właściciel Cracovii
Kiedyś zapytałem znanego dziennikarza, którego wtedy jeszcze bardzo ceniłem: "Powiedz mi, dlaczego nie kontrujecie, nie ośmieszacie tak prostych, nie powiem prostackich, wypowiedzi Zbyszka [Bońka]?" Odpowiedź brzmiała: "Wiesz, on ma dobrą gadkę, która się dobrze sprzedaje. Jeśli będziemy go krytykować, to nie dostaniemy wiadomości z pierwszej ręki. Znasz go". Pomyślałem wtedy, że co się nie robi, żeby sprzedać swój towar, nazywany gazetą. Można z tego wyciągnąć wniosek, że winny jest odbiorca, bo lubi jego gadkę. Już kilku dziennikarzy straciło pracę, bo nie chcieli uznać zasady prezesa, brzmiącej: "Kto nie jest ze mną, jest przeciwko mnie". Szkoda, że inni koledzy po fachu patrzą na to z takim spokojem. Wszystko zależy od odwagi. Widać, że większość dziennikarzy jej nie posiada i są niewolnikami swoich pracodawców.
Jego [Bońka] "HIF", którym zaraża nie tylko większość mediów, ale także całe społeczeństwo sportowe. Mówiąc "HIF", myślę o jego hipokryzji, ignorancji i fałszu.
Żyjąc w Szwajcarii i znając realia oraz zasady funkcjonowania wielkiego biznesu, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że żaden poważny, potężny i bogaty sponsor z reputacją międzynarodową nie przyłączy się do "Cinkciarzy". Słyszałem o takim, który dawał dużo więcej, ale pod warunkiem posiadania jednego miejsca obserwatorskiego w strukturach PZPN w celu kontroli wydatków. Skończyło się chyba na dobrych chęciach.
Nie znam warsztatu trenerskiego Adama, ale sądząc po wynikach, jest bardzo dobry. Kiedyś, gdy był jeszcze trenerem Górnika Zabrze, rozmawiałem z nim przez telefon i muszę przyznać, że czułem w jego wypowiedziach wielką pasję do piłki i profesjonalizm w podejściu do zawodu trenera. Na podstawie tylko tych elementów i aktualnych wyników reprezentacji mogę stwierdzić, że jego zatrudnienie miało pozytywny wpływ na grę reprezentacji. Wbrew opinii wielu dziennikarzy, za takiego samego uważałem również Waldka Fornalika. On nie miał jednak tej szansy co Adam, aby mieć taką dyspozycyjność fizyczną swoich podopiecznych w odpowiednim momencie. Mam jednak nadzieję, że będąc inteligentnym trenerem, Adam zdaje sobie sprawę z tego, że te rezultaty (głównie z Niemcami i Szkocją) miały wielki wpływ psychologiczny na morale jego zespołu, ale były także wynikiem wielkiej dozy szczęścia. I droga do podniesienia poziomu i stabilizacji gry narodowej jedenastki jest jeszcze długa i pracochłonna.
Za czasów Waldka [Fornalika] piłkarze polscy nie grali tak często i dobrze w swoich klubach. Ale i tak widziałem ciekawe postępy jego pracy. Niestety nikt tego nie zauważył. Każdy oceniał go poprzez wyniki. W momencie przejęcia zespołu przez Adama [Nawałki] większość naszych reprezentantów zaczynało stawać się gwiazdami w swoich zespołach. Dzięki coraz częstszym występom trafili idealnie z formą fizyczną, bo o wielkim postępie technicznym nie można mówić.
Lato zastał PZPN drewniany, a zostawił murowany w postaci 120 mln złotych. 40 mln w gotówce i 80 mln w kontraktach. W tym ten z Ekstraklasą, dzięki któremu jeszcze istnieje polska liga piłkarska. Ile zostawi Boniek? Nikt nie wie, bo mówi o nowych sponsorach, ale nie wspomina o ich wkładzie finansowym!
Mirosław Tłokiński, były piłkarz Widzewa Łódź
Jeśli się o tobie mówi, to dobrze. Oczywiście, że znajdą się tacy, którzy tylko krytykują i nie podoba im się moja aktywność w internecie. Ale przecież Facebook i Twitter to narzędzia, które przynoszą sporo korzyści. Mogę dzięki temu pokazać, jakim jestem człowiekiem. W ten sposób mam szanse komunikować się z kibicami. Wielu ludzi mnie śledzi. Sądzę więc, że jestem im winien informacje o tym, co robimy i co myślimy. Nie boję się odpowiadać na ich pytania. To właśnie powód mojej aktywności.
Angel Perez Garcia, trener Piasta Gliwice
Powrót do Polski był strzałem w dziesiątkę. Nie ma poważnych kontuzji, są bramki i asysty. Jestem wierzącym człowiekiem. Myślę, że jeśli Bóg ci coś daje, nie musisz za wszelką cenę tego zmieniać. Trzeba doceniać to, co się ma.
Semir Stilić, zawodnik Wisły Kraków
W wieku 19 lat zerwałem więzadła krzyżowe. Niesamowicie się załamałem. Pokłóciłem się z władzami Wisły Kraków, ponieważ odmówili mi pomocy przy załatwieniu operacji. Mój klub się całkowicie ode mnie odwrócił. Jedyną osobą, która mi pomogła, był trener Tomasz Kulawik, który uratował mi karierę. W ciągu dwóch dni załatwił mi operację w Poznaniu. Po niej ćwiczyłem sam w domu, ponieważ Wisła odmówiła mi również rehabilitacji w klubie.
Wiem, co oznacza moje nazwisko, bo początkowo wywołało ono sporo zamieszania. Według chińskiego kalendarza kończący się rok był rokiem konia, a pierwsze dwie sylaby mojego nazwiska, czyli „Ma-czy”, w ich języku tłumaczone są właśnie jako „koń”. Dla nich symbolika ma ogromne znaczenie, dlatego gdy przyszedłem do klubu, głównie na to zwracali uwagę. Na co dzień, tak naprawdę w ogóle nie zwracam uwagi na ten język, bo wszystko wokół mnie dzieje się po angielsku. Klub funkcjonuje po europejsku. Znam podstawowe chińskie zwroty, które potrzebne są mi do poruszania się taksówką. Zamieszkałem w hotelu, by nie ryzykować, że gdy czegoś będzie mi potrzeba, to nie będę potrafił się dogadać z właścicielem apartamentu. Oczywiście dużo czasu spędzamy w podróżach, ale tylko dlatego, że na wszystkie mecze latamy. Ale nie ma też problemu, by z zespołem podróżowały rodziny. Lecą z nami samolotem, mieszkają w tym samym hotelu. Moja narzeczona zawsze ze mną lata na ligowe spotkania. My trenujemy, ona zwiedza miasto, wieczory spędzamy razem.
Krzysztof Mączyński, zawodnik chińskiego Guizhou Renhe
Weszliśmy do szatni i zastaliśmy drużynę wewnętrznie totalnie rozbitą. Bez hierarchii i struktury. Były trzymające się razem grupki. Wyglądało to nieciekawie. Przypominało mi to trochę pierwsze miesiące pracy w Legii, kiedy był ten słynny zaciąg zawodników zagranicznych. Przed meczem, w szatni musi być odpowiednia atmosfera. Patrzysz na piłkarzy i widzisz, czy mobilizują się, rozmawiają ze sobą, czy są skoncentrowani. Mocno nad tym pracowaliśmy i w końcówce wyglądało to już znacznie lepiej.
Miałem dwa wyjścia. Albo wyrzucić kilku piłkarzy do rezerw, ale nie mamy tak szerokiej kadry, żeby sobie na to pozwolić. Albo uderzyć w drużynę. Wybrałem to drugie i cieszy mnie reakcja zespołu. Piłkarze pokazali, że im zależy, by tworzyć zwycięski team.
Maciej Skorża, trener Lecha Poznań
Przez cały mój pobyt w Śląsku, od 10 miesięcy, ani razu nikogo nie ukarałem grzywną. Wychodzę z założenia, że mam do czynienia z inteligentnymi ludźmi, profesjonalistami, doświadczonymi partnerami biorącymi na siebie odpowiedzialność za wynik. W wielu wypadkach nakreślam tylko ramy, zawodnicy sami wybierają sobie szczegółowe rozwiązania. Natomiast w dniu meczowym wyznaczam konkretne godziny śniadania, rozruchu itp. Musimy dbać o detale, jeśli chcemy osiągnąć dobry wynik. To taki niemiecko-szwajcarski "ordnung".
Jestem człowiekiem otwartym, szczerym, ale drużyna musi znać zasady, których nie można przekraczać. Jest miejsce na zabawę i żart, ale w pracy jestem bardzo rygorystyczny. Jeżeli chcemy w polskiej lidze osiągać dobre rezultaty, a mamy problemy i z pieniędzmi, i z jakością i szerokością kadry, to musimy iść w niuanse. Każdy szczegół musi być dopracowany; nie tylko trening, ale i cała otoczka.
W Śląsku jesteśmy niepijący. Przez te 10 miesięcy były trzy sytuacje, w których ktoś w drużynie prosił o możliwość postawienia chłopakom piwa. Ot, choćby wtedy, kiedy samochód kupił sobie Mariusz Pawełek. Nie zgodziłem się. "Idź do kościoła, niech ci go pokropią" - żartowałem. A na poważnie: oficjalnie - kiedy jesteśmy w dresach klubowych, reprezentujemy Śląsk - nie ma żadnego alkoholu. Ale nie chodzę po pokojach, domach, lokalach, nie sprawdzam zawodników. Mamy do siebie zaufanie. Nawet na klubowej wigilii nie było symbolicznej lampki wina, a jedynie zestaw dań zaproponowany przez panią dietetyczkę.
Tadeusz Pawłowski, trener Śląska Wrocław
[Miałem etat] W zakładach elektronicznych w Błoniu i raz w miesiącu jeździłem po pieniądze. Legia oddała dwóch chłopaków do klubu z Błonia, w zamian był etat dla Ćmikiewicza. Grałem w wojskowym klubie, ale byłem cywilem. Nigdy nie zostałem zawodowym żołnierzem. Tyle że zbuntowali się pracownicy tych zakładów elektronicznych i napisali list do Komitetu Centralnego, że raz w miesiącu przyjeżdża młody, elegancko ubrany człowiek, którego nikt nigdy nie widuje w pracy, ale pieniądze bierze. Normalnie podpisywałem listę i odbierałem pensję od kasjerki w okienku. Poszedłem więc do szefa Legii i powiedziałem, że nie życzę sobie takich sytuacji. Nie miałem zamiaru ciągle świecić oczami i czuć się poniżany. W taki sposób zostałem pierwszym cywilem, który pobierał pensję w wojskowym klubie.
Codziennie "podpisywaliśmy listę" w restauracji Szanghaj przy Marszałkowskiej. Rano wpadaliśmy na śniadanie, piliśmy kawę i dopiero jechaliśmy na trening. Po zajęciach wracaliśmy. Wieczorami też się tam spotykaliśmy, znaliśmy kelnerów i kierowników. Łatwo było nas namierzyć, ale wtedy nie było paparazzich. W połowie lat 70. drużynę za twarz chwycił czeski trener Jaroslav Vejvoda. Często graliśmy jeden na jednego na całym boisku i kiedy rywalizowałem z Kaziem Deyną, nie zawsze przegrywałem. Po treningu na najbardziej podpadniętych czekał "bębenek". Trzeba było biegać czterysta metrów dotąd, aż zeszło się poniżej minuty. Niektórzy wymiotowali i wracali na bieżnię.
Wtedy z reklam nie dało się żyć, bo... nie było reklam. Teraz miałem nadzieję, że ktoś sobie przypomni o Orłach Górskiego, którzy kiedyś wygrywali z najlepszymi na świecie i zatrudni nas np. do reklamy geriavitu. Ale o nas już chyba zapomniano. Może młodzi ludzie myślą, że pomarliśmy? Stowarzyszenie Orły Górskiego istnieje i czasem jeszcze ruszamy się na boisku. Niedawno graliśmy w małym miasteczku i gola na 2:1 strzelił Janek Domarski. Na trybunach konsternacja, spiker milczy, więc podbiegłem i mówię… "Powiedz pan, że gola zdobył 66-letni bohater meczu na Wembley". Popatrzył z niedowierzaniem, po trybunach przebiegł pomruk zdziwienia, ale nie, że to Domarski, tylko że ktoś w tym wieku jeszcze gra w piłkę.
My mieliśmy inną motywację, chcieliśmy za wszelką cenę wyjechać za granicę, nie mieliśmy pieniędzy. Dzisiejsze pokolenie nie jest już tak zdeterminowane i spragnione sukcesu. Wszystko mają podane na tacy. Ale kiedy zaczynałem karierę w Legii, ze sceny schodził Lucjan Brychczy. Gdy zaczynaliśmy zarabiać pierwsze pieniądze w Legii, "Kici" westchnął: "W latach pięćdziesiątych za mistrzostwo Polski dostałem z klubu teczkę, zwykłą aktówkę. Byłem szczęśliwy i czułem się wyróżniony. A wy, chłopy, jeszcze narzekacie?".
Lesław Ćmikiewicz, były reprezentant Polski
Cytaty pochodzą z: "Piłka Nożna", sport.tvp.pl, przegladsportowy.pl, "Tempo", „Przegląd Sportowy”, fakt.pl, eurosport.onet.pl, katowickisport.pl
▬ ▬ ● ▬