Podsumowanie 2014 roku – cz. 8

Fot. Trafnie.eu

Październik to długo wyczekiwany mecz z Niemcami, choć nie tylko. Nieśmiałe nadzieje, że może się uda, potem euforia, ale na szczęście i trochę zdrowego rozsądku.

Jak byłem młody i niedoświadczony, to zdarzały się nieprzyjemne sytuacje. Ponosiło mnie i podskakiwałem do bramkarza rywali, czy innych graczy - byłem wtedy faktycznie agresywny. Potem już w seniorskiej piłce doszło natomiast do jednego nieprzyjemnego zdarzenia. Graliśmy z zespołem z Rostowa nad Donem i zderzyłem się z bramkarzem. Dla niego skończyło się to bardzo źle, bo przez mimo wszystko przypadkowe starcie i walkę o piłkę lekarze musieli mu wyciąć jedną nerkę. Od tamtej pory ciągnie się za mną w Rosji niezbyt dobra opinia i sędziowie patrzą na mnie ze szczególną uwagą. Wiem jednak, że coś podobnego już mi się nie przydarzy, bo jestem doświadczony.

Żeby nie było wątpliwości - ja na boisku nie jestem brutalem. Co innego walka, a co innego agresja. Poza murawą jestem spokojnym, można rzec wręcz, że normalnym człowiekiem. Wychodzę zresztą z założenia, że jeśli ktoś jest wobec mnie w porządku, to ja odpłacę mu to potem dziesięciokrotnie. Muszę jednak komuś zaufać, żeby traktować go potem jako przyjaciela.

Religia nigdy nie przeszkadza piłkarzowi, raczej pomaga. Choć oczywiście jak jest miesiąc ramadanu, to bywa ciężko. Daję jakoś radę, choć w tym roku w Lechii musiałem na kilka dni przerwać post, bo po kilku treningach dziennie na zgrupowaniu organizm stawał się niewydolny. Na szczęście, można coś takiego zrobić. Nie jest to oczywiście dobrze postrzegane, ale dopuszczalne w przypadku codziennych treningów.
Zaur Sadajew, zawodnik Lecha Poznań

Moje związki z Lechem zakończyły się definitywnie co najmniej półtora roku temu stanowczą deklaracją z obu stron, że nigdy do takich rozmów nie wrócimy. I był to kulturalny rozwód. Zaprosiłem dwudziestu najważniejszych ludzi piłki z Poznania na kolację do dobrej restaruracji i formalnie się pożegnałem. Wszyscy byli obecni i podziękowali za fajny czas spędzony razem. Jacek Rutkowski ma świadomość na co się umówiliśmy, wie jak to dokładnie przebiegło, zna powody, więc nie powinien być zaskoczony. Mam nadzieję, że zareagował profesjonalnie, choć zdaję sobie sprawę, że raczej się nie ucieszył. Tym bardziej, że zna mnie dobrze. Wie zatem, że jestem zdeterminowany, że nigdy nie odpuszczam, i że będziemy mocno konkurowali.

Były dwa, może trzy dni spotęgowanego stresu między mną a Jackiem Rutkowskim po ogłoszeniu, że zostałem akcjonariuszem Legii, ale emocje chyba już mu trochę opadły. Jacek spędza weekendy w swoim domu we Frankfurcie i lubi z uroczą małżonką napić się czerwonego wina we włoskiej restauracji niejakiego Xaverio - kucharza niemieckiej reprezentacji Jurgena Klinsmanna. Wtedy się uspokaja, wyluzowuje. Tego mu życzę. Don't worry.
Maciej Wandzel, współwłaściciel Legii Warszawa

Rozmawiam często z chłopakami, ale nigdy nie chciałem ingerować w to, co dzieje się w szatni. Istnieje taki mit, że nic nie powinno się stamtąd wydostawać. W przypadku Marty było tak, że słyszałem negatywny głos, a potem trzy inne, że wszystko jest w porządku. Nie ma co do tego wracać. Zostawmy ją, ona zapłaciła bardzo wysoką cenę za to, co się stało, nie można jej o wszystko obwiniać.
Bogusław Leśnodorski, prezes Legii

Kobieta na kierownika drużyny się nie na-da-je. Z prostego względu. Nie mieliśmy z nią takiego kontaktu, jak teraz z Konradem (Paśniewskim – przyp. red.) czy wcześniej z Piotrkiem (Strejlauem – przyp. red.). Po meczach się kąpiemy, jeden jest w ręczniku, drugi na golasa i trudno, żeby kobieta wchodziła do szatni. A czasem trzeba coś załatwić na szybko. Problemem nie jest Marta, Natalia czy Agnieszka. Mówię generalnie: kobieta nie powinna być kierownikiem. To zdanie całej szatni Legii.

Kilka dni temu „Żyrko” zapytał, dlaczego na niego krzyczę na boisku. Zdziwiłem się: „Bo cię lubię. Gdyby było inaczej, to nic bym nie mówił, nie zwracał ci uwagi. Byłbym obojętny. Jak coś się dzieje za moim plecami, to też na mnie wrzaśnij”. I ustaliliśmy, że będzie krzyczeć, mimo, że jest młodszy, a ja noszę opaskę.

Mnie polityka nie interesuje. Interesuje mnie człowiek. Wychowałem się w serbskim, a jeszcze wtedy jugosławiańskim Nowym Sadzie. Ojciec dostał tam pracę. Kiedy miałem 15 lat i rodzice zdecydowali, że przeprowadzamy się do Zagrzebia, bardzo to przeżywałem, nie rozumiałem tego. W Nowym Sadzie zostawiałem znajomych, przyjaciół. Do dziś mam z nimi kontakt, kolega z Serbii miał być chrzestnym mojego dziecka, ale ksiądz się nie zgodził. Wiadomo, my katolicy, oni prawosławni. Ludzie zapominają o przeszłości, zapewniam was, że gdyby do Splitu przyjechały dwa auta – jedno z rejestracją z Zagrzebia, drugie z Belgradu – porysowaliby ten pierwszy, bo właściciela kojarzyliby z Dinamem.

Każdy piłkarz przyjeżdżający do obcego kraju powinien nauczyć się języka, akceptować obyczaje i lokalną kulturę. Nie ma sensu przenosić zwyczajów z Bałkanów do Polski, bo to nienaturalne. Michał Żewłakow wie, jak potrafimy się bawić, bo grał z piłkarzami z naszych stron. W Warszawie takich imprez jeszcze nie widziałem.
Ivica Vrdoljak, piłkarz Legii

Od wielu lat powtarzam, że największym problemem polskiej piłki jest fatalne zarządzanie. To co się dzieje w większości klubów, to po prostu patologia.

W jednym trener Nawałka ma absolutną rację – wreszcie polscy piłkarze grają w pierwszych składach dobrych zagranicznych klubów. Takiej sytuacji jeszcze nie było.
Aleksandar Vuković, były piłkarz Legii i Korony Kielce

Myślę, że co niektórym piłkarzom po prostu pomieszało się w głowach i niestety za takich najczęściej obrywa trener. Myśleli, że osiągnęli sukces i są najlepsi. Jedyny zarzut w kierunku trenera jest taki, że nie potrafił tego do końca opanować. I twardą, jeszcze twardszą ręką, nie sprowadził niektórych na ziemię. Nie miał jednak specjalnego pola manewru i to też nie jest jego wina. Moim zdaniem Jan Kocian dalej powinien pracować z tą drużyną. Niektórzy piłkarze jednak nie dorośli do tego, aby stale grać o wysokie cele, o puchary i grać przede wszystkim dla Ruchu Chorzów. Nie wszyscy jednak, bo kilku niezłych zawodników trener Kocian odkrył. Na pewno nie zostawia po sobie szkoleniowiec spalonej ziemi.
Mariusz Śrutwa, były zawodnik Ruchu Chorzów

Czy padł w tej wypowiedzi sensowny argument za tezą postawioną przez Mariusza? Czy zadał sobie trud, by poszukać merytorycznej przyczyny obecnego stanu rzeczy? Takie stwierdzenie pod publikę jest najłatwiejsze. Niestety, nic się za nim nie kryje. Dlatego znów poproszę o jedno – nie fantazjujmy na siłę.
Łukasz Surma, zawodnik Ruchu

Można powiedzieć, że Ruchowi się nie odmawia, bo temu klubowi dużo zawdzięczam, m.in. to, że zostałem selekcjonerem reprezentacji Polski. Wracam w miłe progi, by spełnić oczekiwania wszystkich. Aspiracje są duże, bo proszę spojrzeć, że w ciągu ostatnich 4 sezonów, Ruch 3 razy był na podium.

Ostatnio tu siedziałem, w momencie gdy się żegnałem i odchodziłem do reprezentacji. Nie sądziłem, że powrót nastąpi tak szybko. Czuję satysfakcję, że to właśnie mnie powierzono drużynę. Zdaje jednak sobie sprawę z odpowiedzialności i wyzwania jakie stoi przede mną. Celem jest zdobycie jak największej liczby punktów, a docelowo chcemy awansować do czołowej ósemki, bo wiadomo z czym to się wiąże.
Waldemar Fornalik, trener Ruchu

Miałem wrażenie, że w sporze z kibicami tylko ja jestem szczery w intencjach, a reszta władz klubu została zmuszona do działania przez okoliczności. Zaakceptowali moje metody, ale ani właściciel, ani rada nadzorcza nie powiedzieli wprost: Walczymy aż do zwycięstwa. Ale to było wrażenie, które nie miało wpływu na bieżącą pracę. Traktowałem to jako dodatkową trudność, którą należy przezwyciężyć. O tym, że lada moment będę musiał odejść, wiedziałem, gdy rada nadzorcza powołała do zarządu Tadeusza Czerwińskiego!

Przez pewien czas próbowałem prowadzić dialog ze Stowarzyszeniem Kibiców Wisły Kraków, które uzurpuje sobie prawo do reprezentowania wszystkich kibiców Wisły, choć go nie ma. Mówiłem: skoro domagacie się przywilejów, powiedzcie, kogo reprezentujecie i jaka to liczba kibiców. Oni chcieli prawa do swobodnego poruszania się po stadionie. Mieliśmy informacje z aparatu państwa, że wśród ludzi pojawiających się na stadionie są osoby, którym stawia się poważne zarzuty karne. W trakcie meczu z Cracovią wydarzyły się rzeczy haniebne w całej historii klubu. To była manifestacja niezadowolonych ludzi, którzy nie dostali tego, co chcieli. Pokazali, że skoro nie daliśmy im złotówki od biletu, to rzucą race, klub zapłaci kary, a następnie przyjdzie do nich na kolanach błagać, by to się nie powtórzyło. Kategorycznie powiedziałem: Nie! Intencje SKWK są z gruntu fałszywe.

To, co powiem, może być nadużyciem, ale przypomniał mi się zamach na WTC 11 września 2001. Wtedy byłem piłkarzem Pogoni i patrzyłem w telewizor, nie wierząc w to, co widzę. W marcu przy Reymonta patrzyłem osłupiały, jak na boisko spadają race, choć sektor był zamknięty, a na trybunach była garstka ludzi. Nie docierało do mnie, że chuligani katapultują te race z restauracji U Wiślaków spoza stadionu.

Wszędzie jest grupa osób w szalikach, które uważają, że klub to oni, że są ważniejsi od sportu, od innych ludzi, którzy chcą przyjść na mecz z dzieckiem, kupić colę i hot-doga. I niekoniecznie krzyczeć od pierwszej do ostatniej minuty.

Wiem, że były próby zastraszania osób, które mimo bojkotu kupowały bilety. Przy Reymonta szybko zostało to załatwione z pomocą patroli policyjnych. Ludzie, którzy nazywają się sharkami z rekinami mają wspólną tylko nazwę. To tchórze, którzy na dodatek wyglądają jak sterydowe rezusy. Są silni tylko w grupie, twarzą w twarz już niekoniecznie. Gdy w okolicy stadionu pojawiły się patrole, przenieśli wojnę na osiedla, które kibicowały Wiśle. To tam dochodziło do rękoczynów i zastraszeń. Mało tego: na portalach społecznościowych ludzie otrzymywali zdjęcia z meczu. Pisali do nich: Byłeś na meczu, wiemy, gdzie mieszkasz. Nam uwierzyło pięć, siedem tysięcy ludzi, którzy mimo bojkotu nadal przychodzili na mecze. Nie wiem, czy teraz znowu się nie zniechęcą.

Nie wiem, jak jest w innych klubach, choć rozmawiam z prezesami. Gdy zaczął się konflikt i osobom, które uznaliśmy za niebezpieczne odmówiliśmy wstępu na stadion, dostałem 15 SMS-ów od wszystkich prezesów z ekstraklasy. Każdy mi gratulował, za co dziękuję, ale żaden nie poprosił o nazwiska potencjalnie niebezpiecznych osób, by dać im zakaz na swoich stadionach. Muszą pamiętać, że kiedyś mogą znaleźć się w podobnej sytuacji. Między klubami nie ma solidarności, która jest siłą kibiców. Oni mogą się nienawidzić, pójść na siebie z maczetami, ale w walce z klubem czy policją będą współpracować i się organizować. Siłą pseudokibiców jest współdziałanie. Między prezesami takiej jedności nie ma. Wiem, trudno przetrwać w ciężkich czasach bez wpływów z dnia meczowego.
Jacek Bednarz, były prezes Wisły Kraków

Jestem [alkoholikiem], choć samo uzależnienie od alkoholu to nic w porównaniu z uzależnieniem od leków.

Pamiętam, jak wracałem z pracy już w połowie lat dziewięćdziesiątych. Wieczorem, kiedy już wszyscy spali, ja robiłem podsumowanie dnia, układałem plan zajęć na kolejny dzień. Wypijałem przy tym kilka piw. Po trzecim przestawałem układać plan, a zaczynałem bujać w obłokach. Zawsze to lubiłem, a piwo w tym pomagało. Marzyłem więc i wypijałem kolejnych kilka piw. Przed snem jeszcze brałem tabletkę. Tak to się ciągnęło dzień po dniu, rok po roku. W końcu wszystko przestało mnie bawić. Spotkania rodzinne, czas spędzony z wnukami. Później to najchętniej już z domu bym nie wychodził.

Zawsze byłem dla siebie najlepszym adwokatem. Zamawiałem lekarza do domu, żeby mnie odtruł. Przychodził, rzucał okiem na walające się po podłodze puszki po piwie, coś komentował, a kiedy wychodził, ja szedłem do sklepu i kupowałem wódkę. W sumie osiem razy już lądowałem na odwyku, podłączali mnie pod kroplówkę, kilka dni tam poleżałem i wypisywałem się na własne życzenie. Najdłużej wytrzymałem pięć tygodni. W sierpniu znowu trafiłem na detoks.

Boję się, najbardziej chyba odstawienia leków. Zażywam je od ponad dwudziestu lat i nie wiem, jak zareaguję, kiedy ich nie będzie. Do tego choruję na serce, mam zdiagnozowaną padaczkę. Odwyk? Poznałem całą masę ludzi, którzy mają za sobą te dłuższe terapie, a potem i tak wracają do picia. Co ja zrobię? Czy wierzę, że dam radę? Muszę po prostu wytrzymać. Dla siebie, dla żony, dla matki. Ale nie wiem, jak oswobodzić się z tych więzów.
Stanisław Terlecki, były reprezentant Polski

Od marca nie dotykam alkoholu pod żadną postacią. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ja nie lubię pić! Mocniejsze trunki w ogóle mi nie smakują. Wtedy uciekałem przed życiem, przed sobą, przed kłopotami. Teraz to już za mną.

Nie jest prawdą, że Janczyk wyjechał, zarobił trochę pieniędzy i „zwariował”. W Moskwie mieszkałem sam, ale szybko się do tego przyzwyczaiłem. Radziłem sobie, przywykłem do samotności. Myślę, że nie było żadnej "wody sodowej". Wiadomo, że jak 20-letni chłopak dostaje fajne pieniądze, to chce sobie pozwolić na coś więcej, chociażby kupić sobie jakąś fajną rzecz. Zachowywałem się tak, jak zachowywałby się każdy na moim miejscu. Poza tym nie odwróciłem się od innych. Nie zapomniałem o swoich bliskich i starałem się odwdzięczyć za dobro, które mi wyświadczyli.

Moja żona jest cudowną kobietą. Od początku mnie wspiera, niezależnie od tego, czy jest źle, czy wszystko układa się po naszej myśli. Tak naprawdę to ona zaczęła naciskać na mój powrót do piłki. Chciała, bym pokazał, na co mnie stać. Mówiła: Dawid Janczyk to jest gość, który nie może sobie pozwolić na obelgi ze strony mediów. Czasem wołała i mówiła: „Patrz, co znowu napisali na twój temat. Musisz udowodnić im, że tak nie jest”.

Wiktoria to mój największy skarb. Gdy przejeżdżaliśmy koło Stadionu Narodowego, zapytała: „Tato, kiedy ty będziesz tam grał?”. Ona daje mi największą siłę. To niesamowite uczucie, kiedy córka łapie cię za rękę i mówi: chodź tato, idziemy pokopać. Czasem widzę, jak czeka w oknie, aż wrócę z treningów. Trudno opisać, co wtedy czuję.
Dawid Janczyk, napastnik Piasta Gliwice

Oglądałem kilka dni temu Artura Boruca, który u Kuby Wojewódzkiego mówił, że każdy polski piłkarz powinien marzyć o kadrze. Ja marzę. Chcę dostać szansę, chcę się pokazać. Jeśli Grześ Wojtkowiak, grający w 2. Bundeslidze, dostał powołanie, to czemu nie może go dostać Gikiewicz? Pracuję cierpliwie i czekam na szansę.

Nie wiem czy zasłużyłem, ale czuję się na siłach, aby przyjechać na zgrupowanie. Jestem lepszym bramkarzem, niż kiedy grałem w Śląsku, a przecież wtedy interesował się mną Waldemar Fornalik. Zapraszam trenera Nawałkę i trenera Tkocza na mecz Eintrachtu.

Boruc czy Szczęsny to gwiazdy, ale im też ktoś dał kiedyś szansę. Teraz przyszedł czas na mnie. Nie mogę bać się rywalizacji z Wojtkiem czy Arturem, choć wiem ile mi do nich brakuje.

W klubie mam ustabilizowaną pozycję, koledzy mnie doceniają, zaczynają mi ufać. Na początku mówili, że przyjechał jakiś Polak, a teraz porównują mnie do klubowych legend.

Mam świadomość, że 2. Bundesligę obserwują dokładnie silne kluby z pierwszej ligi. Ja nie mam w umowie klauzuli odstępnego, nie mam menadżera, więc w razie czego możemy rozmawiać. Nie muszę jednak stąd odchodzić. O tym porozmawiamy dopiero za rok, może później. Wszystko powinno przyjść samo, tak jak w przypadku Sebka Mili. Czekał, czekał i się doczekał.

Keylor Navas wybrał się do Realu Madryt z Levante, dziesiątej drużyny ligi hiszpańskiej. Wszystko jest możliwe. Chciałbym grać w Bayernie Monachium, ale nie zawsze ma się w życiu to, co się chce. Jestem dziś w 2. Bundeslidze, mam perspektywy i robię wszystko, aby robić kolejne kroki. Żyję chwilą.
Rafał Gikiewicz, bramkarz Eintrachtu Brunszwik

Lata siedemdziesiąte to był ten czas, gdy różnica między Polską a Niemcami w futbolu była właściwie żadna. W 1978 na otwarcie mundialu grały dwie drużyny z podium mistrzostw świata. Oni przebudowani po zwycięstwie w 1974, my też już przebudowywani. Mieliśmy wtedy teoretycznie bardzo mocną drużynę. Trener Jacek Gmoch miał wtedy swoje koncepcje na pierwsze dwa mecze, ja byłem rezerwowym. Adam Nawałka bardzo Jackowi pasował do jego planów. Był młody, wybiegany, wszystkich pilnował. Potrafił piłkę odebrać, był wydolny.

Z Niemcami się zawsze nieprzyjemnie grało. Fakt, że jakoś nam ta seria bez zwycięstwa z nimi wyjątkowo mocno w głowie siedzi. Teraz słyszę, że chłopcy są bardzo zmobilizowani na sobotę, odpuszczania nie będzie. Natomiast pamiętajmy, że my jednak nie tylko Niemców mamy w grupie. I naszym najważniejszym celem nie jest pokonanie Niemców, tylko pojechanie do Francji na finały mistrzostw Europy. Mam nadzieję, że się ten mecz chłopakom uda, ale jednak za trzy dni mamy następny ze Szkocją, też za trzy punkty.

Uważam, że na Zachód polski piłkarz powinien wyjeżdżać albo jak ma lat 15, albo jak jest już gwiazdą w Polsce. Trzeba przejść jak Grzegorz Krychowiak, cała drogę za granicą od dołu, albo wyjechać jak Robert Lewandowski, jako wielka postać ligi. A jeśli jesteś po prostu solidnym piłkarzem z polskiej ligi i menedżer cię po dwóch dobrych rajdach sprzeda na Zachód, żebyś od razu walczył o miejsce w pierwszej drużynie, to masz tylko jedną pewność: że zarobisz. I żadnej innej.

Zdenerwowany trener to dobry znak. Zdenerwowany trener trzyma szatnię w ryzach. My wszystko będziemy wiedzieć po meczu. On musi wiedzieć przed. My sobie potem dorobimy teorię do wszystkiego. On wszystko w głowie układa właśnie teraz.

Gdyby Robert Lewandowski nie miał orła w sercu, to też by się za gwizdy mógł pogniewać. Albo to czujesz, albo tego nie czujesz. Dostajesz powołanie, jedziesz. A takie rozważania jak Eugena: a, bo już coś powiedziałem itd. Wiem, polska reprezentacja więcej w ostatnim czasie przegrała niż wygrała i może powołanie do niej tak nie kusi. Ale Eugen też w tych porażkach miał udział, więc... Co nie zmienia faktu, że dobrze nam się rozmawiało, a Eugen wcale nie chciał ciągnąć polemik.

Ja nic nie poradzę na to, że się dziennikarze często na piłce nie znają. Bo z jednej strony piszą, że już Gabon jest nad nami w rankingu, a z drugiej - że my z takiej grupy musimy wyjść. Choć według tego rankingu FIFA to jesteśmy czwartą siłą tej grupy, Szkocja i Irlandia są przed nami. Ale zostawmy to, my się na pewno nie będziemy usprawiedliwiać tym, że przecież w rankingu rywale byli wyżej.

Jeśli reprezentacja na nie nie awansuje, będzie to też moja porażka. Tylko mnie proszę nie pytajcie, czy mi będzie trudno wygrać kolejne wybory, jeśli reprezentacja nie pojedzie na Euro. Bo ja mam ochotę odpowiedzieć: a czy mi się jeszcze będzie chciało być prezesem związku, którego reprezentacja tak długo nie wygrywa? Ale muszę wszystkich zmartwić: pojedziemy do Francji.
Zbigniew Boniek, prezes PZPN

Niemcy są dzisiaj słabi jak nigdy, jeśli chodzi o zestawienie bloku obronnego. Po odejściu z drużyny Philippa Lahma i Pera Mertesackera zrobił się z tyłu duży kłopot. I to było doskonale widać w meczu ze Szkocją. Pod silnym pressingiem przeciwników mistrzowie świata zaczęli się zwyczajnie gubić. Mam nadzieję, że sztab szkoleniowy polskiej kadry wyciągnie z tego właściwe wnioski.

To nie jest tak, że wizje poprzednich selekcjonerów od A do Z trzeba uznać za złe. Powielanie pewnych elementów ich strategii może się okazać właściwym krokiem, jeśli tylko zostanie umiejętnie przeprowadzone. Ale fakty są takie, że na razie nie doczekaliśmy się olśniewającego występu kadry pod wodzą jej obecnego szefa. Może poza meczem z Gibraltarem, ale tam po prostu nie wypadało inaczej. Jeśli trener Nawałka chce nas zaprowadzić do finałów Euro 2016, to właśnie teraz nadchodzi moment, kiedy musi na tym zespole postawić swój stempel! Ma na to 180 minut – najpierw Niemcy, potem Szkocja.
Artur Wichniarek, były reprezentant Polski

Mam duży respekt przed Polakami. Mecze z nimi były dla nas zazwyczaj bardzo ciężkie. Ta drużyna składa się z kilku ważnych postaci, ducha walki i sporej dawki doświadczenia. Do tego Robert Lewandowski, który jest wyjątkowym piłkarzem. To napastnik kompletny, jeden z najlepszych na świecie.

Polska to nie tylko Lewandowski, musimy skupić się na całej drużynie. Nie będzie Błaszczykowskiego, na niego trzeba by uważać. Ale jest Łukasz Piszczek. Są zawodnicy, którzy grają w całej Europie, w wielkich klubach Premier League, Primera Division czy Serie A. Mają wielkie doświadczenie międzynarodowe.
Joachim Löw, trener reprezentacji Niemiec

Koledzy mówili, że remis z Polską biorą w ciemno, bo każdy punkt jest ważny. Dla mnie może nie będzie to wyjątkowy mecz, ale na pewno inny, nie ma się co oszukiwać. Znam tylu niemieckich zawodników, razem zdobywaliśmy wielkie trofea. Teraz staniemy po przeciwnych stronach boiska. W piłce jest to normalne, ale też wyjątkowe.

Mam nadzieję, że reprezentacja Polski trochę naprzykrzy się mistrzom świata. Nie mamy zamiaru stawiać autobusu w polu karnym. Zdobycie tytułu zwiększyło pewność siebie Niemców, ale my możemy to wykorzystać. Czasami pewność siebie powoduje, że można trochę przysnąć. Postaramy się wtedy zaskoczyć rywala.
Robert Lewandowski, piłkarz Bayernu Monachium

Nie bójmy się przegrać, to może uda się sprawić niespodziankę. Polska nie ma nic do stracenia, więc może warto zaryzykować? Mistrzowie świata są w przebudowie.

Uważam, że między nami a Niemcami jest mniejsza różnica, niż między klubami ze Szkocji i Hiszpanii. To kwestia wiary we własne umiejętności. Drużyna musi być przekonana, że jest w stanie sprawić niespodziankę. Kosztem kartek, gry na pograniczu faul, ryzyka. Mecze z Niemcami oraz Szkocją mogą być kluczowe dla eliminacji. Awansu nam nie dadzą, ale reprezentacja potrzebuje spektakularnego sukcesu, dobrego wyniku, który ją napędzi.
Tomasz Hajto, były reprezentant Polski

Kompleksu nie mamy. Tylko oni są profesjonalistami, a my półprofesjonalistami. Specjaliści od przygotowania fizycznego w klubach niemieckich mówią, że polski piłkarz potrzebuje rocznej aklimatyzacji, żeby być gotowym do gry na pełnych obrotach w Bundeslidze. Proszę sobie przypomnieć, że nawet Robert Lewandowski nie od razu grał w pierwszym składzie Borussii Dortmund. Z kolei Arkadiusz Milik, który dwa lata temu był objawieniem w naszej lidze po kilkumiesięcznym pobycie w Bayerze Leverkusen został wypożyczony do niżej notowanego Augsburga, a teraz jest w Ajaksie Amsterdam.

Zagrajmy antyfutbol, tak żeby były dwa zera, czyli remis bezbramkowy. Gdy Brazylia w półfinale mistrzostw świata chciała z Niemcami zagrać otwarty futbol, to poniosła jedną z największych klęsk w historii. Natomiast Argentyna postawiła na antyfutbol i niewiele zabrakło, żeby mecz finałowy zakończył się jej zwycięstwem. Dla nas ma to być generalny sprawdzian przed ważniejszym meczem ze Szkocją, który odbędzie się już trzy dni później na tym samym stadionie.

Wszystko, co powiedziałem w mediach przed meczem z Niemcami, podtrzymuję w stu procentach. Mówiłem, że nie ma sensu przesadnie eksploatować sił w sytuacji, gdy za trzy dni czeka nas mecz ważniejszy, bo takim było starcie ze Szkocją. Ruszanie z szabelką na Niemców było przejawem lekkomyślności. Ale myśmy na nich nie ruszyli. Na szczęście. Zagraliśmy systemem 1-9-1. I wygraliśmy.

Przyznaję się, że mam z tym problem. Zagraliśmy solidnie z tyłu, na zero. Brawo. A że udało nam się strzelić dwa gole? To do mnie wciąż nie dociera. Trzy sytuacje i dwa gole. Skuteczność godna podziwu, ale obarczona przypadkiem. Za drugim i za trzecim razem mogłoby się nie udać. Dlatego podkreślam to, co naprawdę cenne: gra obrony na zero.
Jan Tomaszewski, poseł na Sejm

Nie oszukujmy się – gdybyśmy w ten sposób rozegrali 10 spotkań z Niemcami, jedno byśmy wygrali, jedno zremisowali i doznali osiem porażek. W pierwszej połowie co chwila w środku pola traciliśmy piłki i nie potrafiliśmy nic skonstruować. Ale Niemcom przeciwstawiliśmy szaloną ambicję. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem reprezentację Polski, która tak walczy o każdą piłkę.

Mam tylko jedną prośbę – nie porównujmy tego zwycięstwa do legendarnego 1:1 na Wembley w 1973 roku. Tamten remis dał nam awans na mundial, a teraz mamy komplet punktów po dwóch meczach, a do rozegrania zostało osiem spotkań.
Jerzy Dudek

Zachowajmy proporcje, ograliśmy Niemców w jednym świetnym meczu, ale do mistrzostwa świata dużo nam brakuje. Zazdroszczę siatkarzom, tak zdrowo, tej sławy, która na nich spłynęła i mam nadzieję, że szybko się nie skończy. Jesteśmy daleko, żeby spotkać się z nimi choćby w połowie drogi. Kto gra w reprezentacji kibicuje innym drużynom z orłem na piersi, ale nie powiem, że wychodząc w sobotę na mecz myślałem o siatkarzach, byłem skupiony na tym, co sam muszę zrobić.

Łukasz Fabiański w trakcie rozgrzewki pokazał mi transparent na trybunie. "Dobre samochody macie, a w nogę nic nie gracie". Wróciliśmy do szatni, trochę się z tego pośmialiśmy, ale potem pomyśleliśmy, że kibice mają rację. Mam nadzieję, że na spotkaniu ze Szkocją tego transparentu nie będzie i że długo się jeszcze nie pojawi. Cieszę się, że polscy kibice mieli taki fajny rok, bo z Niemcami wygrali także koszykarze i piłkarze ręczni, ale i tak największą satysfakcję mam z tego, że utrzymaliśmy taką passę. W trakcie meczu z Niemcami przeżyłem coś, co jest dla mnie najpiękniejszym wydarzeniem mojego sportowego życia.

Mam znajomych Niemców, tak samo Rosjan, z każdym dogaduje się tak samo. Mamy trochę ponad dwadzieścia lat, historia przechodzi w niepamięć, jest wzajemny szacunek. Dla mnie paszport nie ma znaczenia. Gdybym teraz grał przeciwko Rosji to co? Bogu winien ten piłkarz.

Jeśli chodzi o Wembley w 1973 roku i o te powtórki, które puszczają zawsze przed decydującymi meczami, to trzeba zachować proporcje. Gdyby mecz z Niemcami był ostatnim w eliminacjach, gdybyśmy musieli go wygrać, wtedy porównanie do Tomaszewskiego przyjąłbym z radością. Ale ja na razie przyczyniłem się do tego, że zdobyliśmy trzy punkty, które dają nam dobrą pozycję w tabeli, ale jeszcze nie awans.

Byłem w szoku, kiedy Hummels poprosił mnie o koszulkę. Szedłem do szatni, chciałem zamienić się na bluzy z Manuelem Neuerem, ale Matsowi nie mogłem odmówić, zrobiło mi się bardzo miło. Sprawdziłem tylko czy nie ma kamer, żeby mojego sadła nie było widać.

Teraz wszyscy jesteśmy Europejczykami i każdemu należy się szacunek. To co działo się na Narodowym było niesamowite, mama mówiła mnie, że po drugim golu to był stadion miłości, nieznajomi rzucali się sobie w ramiona. W sobotę pokazaliśmy, że nie tylko należymy do tej lepszej części Europy, ale że Warszawa była w tym momencie najfajniejszym miejscem na świecie, w którym można było się znaleźć.

Z Messutem Oezilem nie rozmawiałem, Lukas Podolski prosił mnie o bilety. Nie załatwiłem mu, więc pewnie będzie wkurzony. W 80 minucie chyba chciał mnie zabić, przyłożył z pola karnego tak mocno, że wiedziałem, że we mnie celował, ale piłka zeszła mu na poprzeczkę i przeżyłem. Fajnie będzie po powrocie do Londynu, będę nosił głowę do góry, a Niemcy będą się starali zmienić temat. Przynajmniej jakaś zmiana, bo zazwyczaj z kolegami klubowymi przegrywałem.

W dniu meczu cztery godziny przed pierwszym gwizdkiem widziałem się z parą znajomych. Graliśmy na play station i wypaliliśmy po kilka papierosów. Mówią do mnie: "Pięknie się przygotowujesz na tych Niemców". Powiedziałem im, że każdy ma swój sposób na niemyślenie, że to mnie w jakimś stopniu relaksuje. Dzień po meczu przyszli znowu, przynieśli mi paczkę. "Pal" – powtarzali.
Wojciech Szczęsny, bramkarz reprezentacji Polski

Od początku przypadł mi do gustu. Wysoki, dobrze zbudowany, ze wspaniałym uśmiechem. I to jak mówił! Tym okropnym akcentem w języku francuskim zupełnie mnie rozłożył.

Nawet jeśli trafiłby na Grenlandię, to dołączyłabym do niego. Nie jest łatwo opuścić ojczyznę, rodzinę, przyjaciół, ale czasem trzeba.

Szalony! To słowo najlepiej do niego pasuje. Śpiewa, tańczy. Ale jeśli chodzi o sport, to nie ma zmiłuj. Jest profesjonalistą. Muszę gotować bez tłuszczu, kuchnia "bio". Nie pije alkoholu, codziennie musi mieć sjestę, nie chce słyszeć o wychodzeniu wieczorem. Narzucił sobie straszny rygor. Typ macho. W kuchni czy przy sprzątaniu raczej nie pomaga.
Celia Jaunat, narzeczona Grzegorza Krychowiaka

Cytaty pochodzą z: przegladsportowy.pl, pilkanozna.pl, fakt.pl, onet.pl, katowickisport.pl, "Super Express", polsatsport.pl, sport.pl, "Piłka Nożna", "Fakt", "Rzeczpospolita"

▬ ▬ ● ▬