Pomniki bez cokołu

Fot. Trafnie.eu

Po ostatniej kolejce ligowej niektórzy mają problem, bo chyba nie tak miało być. Przez kilka poprzednich dni naprodukowano tyle laurek dla jednego trenera, a…

Prawdziwym bohaterem mediów stał się Marek Papszun. Po zwycięstwie jego Rakowa w finale Pucharu Polski nad Lechem, niektórzy zaczęli mu gratulować nie tylko zdobytego po raz drugi z rzędu trofeum, ale prawie już świętować z nim z wyprzedzeniem także wywalczenie po raz pierwszy w historii częstochowskiego klubu tytułu mistrza Polski.

Na trzy kolejki przed końcem sezonu Raków prowadził w tabeli z taką samą liczbą punktów co Lech, jednak z lepszym bilansem bezpośrednich meczów, co, w razie zachowania takiego układu do końca rozgrywek, dawało mu tytuł mistrzowski. I bazując na wyniki finału sprzed tygodnia, grono medialnych sympatyków Papszuna coraz śmielej zaczęło go kreować jako zwycięzcę również rozgrywek ligowych.

Naczytałem się i naoglądałem w telewizji kilku materiałów na jego temat. Wszystkie miały jeden wydźwięk – człowiek sukcesu. Przypominano preferowane metody szkoleniowe, drogę jego kariery, chwalono za to, że w Częstochowie właściwie z niczego zbudował krajową potęgę i wróżono w przyszłości zwieńczenie tej kariery pracą na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski! Nikt nie musiał formułować tezy – „Raków musi być mistrzem z takim trenerem i będzie” – bo ona w oczywisty sposób nasuwała się sama. Miał ją jeszcze wzmacniać korzystny ponoć układ meczów do końca rozgrywek.

Pierwszy z Cracovią u siebie odbył się w niedzielę. Tego samego dnia Lech grał w Gliwicach z Piastem. Według przedmeczowych spekulacji Raków miał wygrać, Lech niekoniecznie. Stało się dokładnie na odwrót. Drużyna Papszuna zremisowała 1:1, jej rywale do tytułu wygrali na wyjeździe 2:1, zdobywając zwycięską bramkę trzy minuty przed końcem.

Teraz zespół z Poznania jest w zdecydowanie lepszej sytuacji mając dwa punkty przewagi na dwie kolejki przed końcem sezonu. Zastanawiam się, czy zanim zdąży zagrać najbliższy mecz z Wartą, czyli teoretycznie derbowy, ale w Grodzisku Wielkopolskim, nie zacznie się podobny festiwal tekstów na temat jego trenera Macieja Skorży.

Po finale pucharu potraktowano go niemal jak szkoleniowego nieudacznika, właściwie nie chcąc za bardzo słuchać, co ma do powiedzenia, a wytykając mnóstwo błędów. Jednym z głównych miało być zostawienie na ławce kreatywnego i dobrze spisującego się Joao Amarala, który na boisku pojawił się dopiero po przerwie.

Skorża na konferencji pomeczowej spokojnie jednak tłumaczył, że zrobił tak świadomie, bo Portugalczykowi nie starczyłoby sił na grę na bardzo dużej intensywności przez cały mecz, postanowił go więc oszczędzić na drugą połowę i wpuścić już na nieco podmęczonych rywali. Trudno zresztą uwierzyć, by sam sobie zrobił na złość i świadomie sadzał na ławie lepszych grajków od tych, których wystawia w podstawowym składzie w jednym z najważniejszych meczów sezonu. Jednak wymowa pomeczowych komentarzy była dla mnie oczywista – to on był głównym przegranym finału. A podtekst oczywisty – jak z takim trenerem Lech ma zostać mistrzem?

Nie wiem, czy rzeczywiście tym mistrzem zostanie. Ale wiem na pewno, że żarłoczny internet potrzebuje pilnie bohaterów, więc decyduje się na stawianie im pomników nawet bez cokołów. Jeśli za chwilę spadną z hukiem, na ich miejscu stanie już gotowy kolejny monument.

Jako człowiek starej daty wolę poczekać z kreowaniem bohaterów sezonu na odpowiedni ku temu moment. I tylko nieskromnie przypomnę, co napisałem po finale Pucharu Polski:

„Już przeczytałem w jednym z tytułów w internecie, że „Raków ma psychologiczną przewagę”. Nie byłbym taki pewien. Przed siedmioma laty, gdy Lech po raz ostatni zdobywał mistrzostwo, też z Maciejem Skorżą na trenerskiej ławce, przed decydującą fazą walki o tytuł przegrał finał pucharu z Legią, z którą o ten tytuł walczył. I później ją wyprzedził.

Nie wiem, czy tym razem będzie tak samo, ale mam nadzieję, że walka o mistrzostwo przyniesie nie mniej emocji niż poniedziałkowy finał w Warszawie”.

Na razie przynosi z całą pewnością...

▬ ▬ ● ▬