Pora się obudzić

Wyniki uzyskane przez polskie drużyny w piątej kolejce Ligi Konferencji prowadzą do kilku wniosków. Jednych (nie)oczywistych, drugich wręcz odwrotnie.

Najpierw wyniki, na wszelki wypadek, gdyby ktoś jednak przeoczył któryś z czterech meczów: 

FC Noah Erywań (Armenia) - Legia Warszawa 2:1 

Jagiellonia Białystok - Rayo Vallecano Madryt (Hiszpania) 1:2

Lech Poznań - 1.FSV Mainz 05 (Niemcy) 1:1

Raków Częstochowa - HŠK Zrinjski Mostar (Bośnia i Hercegowina) 1:0

Medialny entuzjazm, tak charakterystyczny po pierwszych kolejkach, a szczególnie meczach w kwalifikacjach, wyraźnie osłabł. Ale czy mogło być inaczej? Ponieważ jednak nadzieja umiera ostatnia, więc ciągle tli się nawet w najbardziej beznadziejnym przypadku. Chodzi o Legię, która przegrała czwarty mecz w rozgrywkach i z trzema punktami zajmuje 30. miejsce w tabeli, czyli wyraźnie poza strefą (drużyny z miejsc 9-24) gwarantującą awans do wiosennych baraży, ale… (za: przegladsportowy.onet.pl)

„Warszawska drużyna musi liczyć na cud, czyli wysoko wygrać z gibraltarskim Lincoln Red Imps (co mimo klasy rywala przy obecnej formie Legii już samo w sobie zakrawa na cud) i jeszcze liczyć na bardzo korzystny układ wyników, czyli że sześć punktów z dobrym bilansem bramek da awans. Rok temu potrzeba było do tego siedmiu "oczek", sześć przy najlepszej różnicy bramek dało 26. miejsce”.

Tylko, że w tym brak logiki, skoro wcześniej przeczytałem, że porażka z Noah „jest dnem dna. Kompromitacją w najczystszej postaci”. Rozumując logicznie – jaki sens ma liczenie, nawet na cud, w przypadku drużyny, która znajduje się na „dnie dna”? Choć dla mnie równie logiczne pytanie dotyczy tej „kompromitacji w najczystszej formie”. Jaka to kompromitacja, skoro Legia przegrała z drużyną, która przed tym meczem miała od niej więcej punktów i zajmowała wyższe miejsce w tabeli? Przegrała z przeciwnikiem, która był wyraźnie lepszy i zdominował ją, szczególnie w drugiej połowie.

I druga kwestia:

„Jeśli Legia nie awansuje, to utrudni polskim klubom walkę o jak najwyższe miejsce w rankingu UEFA, a więc legijna nieudolność ma niekorzystne skutki dla całej polskiej piłki”. 

Chyba pora się obudzić i przestać wierzyć w wielkość polskiej klubowej piłki budowanej od miesięcy na rankingu UEFA. Przestrzegałem przed zachłystywaniem się w nim pozycją Polski, bo to najwyżej substytut prawdziwych sukcesów! I wynika głównie z faktu, że punkty w Lidze Konferencji, czyli trzeciej lidze europejskiej, liczone są tak samo jak te z dwóch znacznie silniejszych lig (Ligi Mistrzów i Ligi Europy). Jeśli ktoś nadal wierzy w trzecioligową potęgę, jego sprawa. Obawiam się jednak, że czeka go jeszcze sporo skacowanych poranków, jak ten po czwartkowych meczach.  

Jaka jest ciągle różnica poziomów widać po analizie wyników. Polskie drużyny nie potrafiły wygrać w tym sezonie z rywalami z pięciu najsilniejszych lig europejskich – RC Strasbourg, Rayo Vallecano (dwie porażki), Mainz – choć miały na to szansę, a wymienione zespoły nie należą do czołówki w swoich krajach (Mainz na ostatnim miejscu w Bundeslidze). 

Zamiast się więc podniecać możliwością wyprzedzenia Czechów na dziesiątym miejscu (Polska jest dwunasta) wspomnianego rankingu UEFA, co dawałoby prawo gry w Lidze Mistrzów bez kwalifikacji, lepiej cieszmy się, że Raków zajmuje w tabeli Ligi Konferencji trzecie miejsce. 

To z kolei prowadzi do nieoczywistych wniosków, że najlepiej radzi sobie drużyna, która nie ma stadionu (gościnne występy w Sosnowcu) i już nie ma trenera (ostatnie podrygi Marka Papszuna w Częstochowie). Czyli polską piłką naprawdę trudno się znudzić. Szkoda, że głównie poza boiskiem.    

▬ ▬ ● ▬