Poszukiwany nowy Vanna Ly?

Z wydarzeń kończącego się tygodnia najważniejsze niestety zostało potraktowane raczej marginalnie. To równie smutne jak i cała historia, której dotyczy.

Ruch Chorzów bez specjalnego rozgłosu kona. Jeden z najsłynniejszych rodzimych klubów, czternastokrotny mistrz Polski z trudem łapie ostatnie tchnienia zanim zakończy żywot. Nie mam zamiaru analizować przyczyn upadku, degradacji o ligę niżej w kolejnych sezonach. Aż do czwartej, zwanej trzecią, czyli najniższego szczebla w całej historii klubu. To raczej temat na książkę niż pojedynczy tekst. 

O Ruchu w ostatnich kilku lat najczęściej słyszało się przy kolejnej rozpaczliwej próbie przesunięcia terminu spłaty długów. Teraz trudno znaleźć choćby promyczek nadziei pozwalający wierzyć, że i tym razem się uda. W czwartek strajkujący pracownicy klubu zamieścili na jego oficjalnej stronie internetowej dramatyczny apel. Oto fragment:

„Przebieg ostatniego tygodnia, w którym nie wydarzyło się właściwie nic, utwierdza nas w przekonaniu, że jedynymi osobami, którym zależy na dalszym istnieniu Ruchu Chorzów, są jego pracownicy, wiceprezes Marcin Waszczuk oraz kibice. Brak działań wskazuje, że nie zależy na tym głównym akcjonariuszom Klubu, którzy nabrali wody w usta i przerzucają się odpowiedzialnością za obecną sytuację.

Do pierwszego ligowego meczu pozostało zaledwie 9 dni. Od tygodnia trwa strajk pracowników, drużyna ponownie zawiesiła treningi. W obecnej sytuacji Klub nie jest w stanie przystąpić do rozgrywek z dwóch podstawowych powodów: sportowych – zespół jest rozbity, nadal nie zgłoszony do gry w Śląskim Związku Piłki Nożnej, zaburzony został cykl przygotowań, zawodnicy martwią się o swoją przyszłość, a ponadto jeszcze przed pierwszym meczem możemy stracić połowę drużyny ze względu na zaległości w wynagrodzeniach piłkarzy przekraczających dwa miesiące; organizacyjnych – Klubu nie stać na zorganizowanie meczu z rezerwami Zagłębia Lubin. Nie mamy ochrony, zabezpieczenia medycznego, sprzedaż karnetów i biletów nie jest prowadzona, drużyna nie ma sprzętu do gry, badań lekarskich i wymaganych ubezpieczeń. Do tego zobowiązania licencyjne i nawet sześciomiesięczne zaległości w wypłatach wynagrodzeń. To jedynie część olbrzymich problemów Klubu, bowiem pod dużym znakiem zapytania stoi również dalsze funkcjonowanie Akademii Piłkarskiej. Od miesięcy nie opłacani są trenerzy, Klub wciąż nie uregulował należności za obozy dla dzieci i młodzieży, na które – co ciekawe – pieniądze wpłacali rodzice naszych młodych zawodników!

O wszystkich sprawach akcjonariusze oraz Rada Nadzorcza Klubu wiedzą od wielu tygodni. Mimo to brak z ich strony jakichkolwiek działań. Dwa tygodnie temu opinia publiczna była zapewniana o świetnej kondycji Spółki. Mówiło się o budżecie w wysokości 7 mln zł, cała Polska czytała o »obecnej sytuacji finansowej, która stawia Ruch w jednej z lepszych sytuacji wśród polskich klubów.« Tego typu określenia mogą wzbudzać jedynie śmiech, ale jest to niestety śmiech przez łzy. Stanęliśmy pod ścianą. Brak natychmiastowego – najpóźniej do jutra – zastrzyku gotówki w wysokości ok. miliona złotych na najpilniejsze płatności doprowadzi do tego, czego się obawiamy i przeciwko czemu wszyscy walczyliśmy – doprowadzi do końca Ruchu Chorzów w obecnej formie”.

Przypomniała mi się sytuacja Wisły Kraków sprzed pół roku. Z pozoru bardzo podobna, ale jedynie z pozoru. I nie tylko dlatego, że oba kluby dzielą aż trzy poziomy rozgrywek. Też były problemy finansowe i związane z tym zagrożenie wycofania drużyny z ligi. Tylko że towarzyszyło temu nieprawdopodobne zainteresowanie mediów, włącznie z transmisjami na żywo spotkań, podczas których namaszczeni mieli zostać nowi właściciele klubu.

Problem Ruchu, dorównującemu osiągnięciami Wiśle, wzbudza mniej więcej takie zainteresowanie, jak fotka z wakacji wrzucona do internetu przez jakiegoś gwiazdorka. Czy naprawdę potrzeba kolejnej telenoweli z Vanną Ly w roli głównej, by w konsekwencji uratować chorzowski klub, czy nawet na to jest już za późno?

▬ ▬ ● ▬