2017-09-28
Poza peletonem w szalonym wyścigu
Carlo Ancelotti nie jest już trenerem Bayernu Monachium po porażce w Lidze Mistrzów 0:3 z Paris Saint-Germain. Decyzja nasuwa kilka wniosków.
Bez względu na to, czy Ancelotti rzeczywiście stracił kontrolę nad szatnią, czy nie, pierwszy z pewnością będzie pocieszający dla każdego zdołowanego trenera. Czyli prawie dla każdego, bo w tym fachu kto nie był jeszcze zdołowany? Ten typ tak ma, że albo już czyta, że za chwilę będzie pogoniony, albo właśnie pogoniony został. I to nie tylko ze znanego klubu, ale także z pałętającego się gdzieś na końcu tabeli w lidze kraju, który w piłce nic nie znaczy.
I nagle słyszy, że ten sam los spotkał kogo? Tego Włocha, który wydawał się być facetem żyjącym w raju. Sam przecież zapowiedział kiedy odejdzie, a jego zespół, nawet mimo jakiegoś remisu w lidze i tak pozostawał głównym kandydatem do tytułu w Bundeslidze. Pracował w klubie, w którym nie brakowało nigdy przysłowiowego ptasiego mleczka. I nawet taki gość na bruku? Nawet taki... Mając tę świadomość przedstawiciel trenerskiego fachu może łatwiej znieść niedostatki własnej trudnej egzystencji.
Wniosek drugi (już ściśle związany z Bayernem) – należałoby jeszcze raz przeczytać sławny wywiad z Robertem Lewandowskim. Chyba jednak miał rację, wytykając szefom swojego klubu, że nie sięgają głębiej do portfela przy zakupie zawodników.
Albo odwrotnie – jeśli ktoś obstaje przy wyważonej polityce transferowej, nie powinien mieć do nikogo pretensji, w tym także do Lewandowskiego, że część piłkarskiej Europy zaczyna mu odjeżdżać.
I związany z tym wniosek trzeci, tylko z pozoru absurdalny – największe nieszczęście Bayernu polega na tym, że jest klubem bardzo porządnie zarządzanym i prowadzonym według klarownych reguł finansowych. Żadnych zaległych płatności (poza prywatnymi jej prezesa), żadnych długów, żadnych finansowych obietnic bez pokrycia.
Warto w tym miejscu zadać pytanie – jak to możliwe, że drużynę klubu stawianego za wzór leje ta z innego klubu, któremu grozi wykluczenie (podobno?!) z Ligi Mistrzów? Paris Saint-Germain takimi drobiazgami jak finansowe fair play nie zawraca sobie głowy. Szejkowie chcą sukcesów, więc dają pieniądze bez zbędnych ograniczeń, które próbuje narzucić UEFA.
Jeszcze niedawno Barcelona zdobywała najważniejsze trofea mając gigantyczne długi. Real Madryt to były bankrut, który stanął na nogi tylko dzięki temu, że sprzedał działkę za starym ośrodkiem treningowym, a potencjalnymi nowymi długami specjalnie się nie przejmuje. Paris Saint-Germain, tak samo jak Manchester City, idą po bandzie, pompując w klub pieniądze szejków bez oglądania się na rachunek ekonomiczny.
Dlatego Bayern nie ma szans w owym szalonym wyścigu, przynajmniej w tej chwili. I nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, by znów zaczął rozdawać główne karty w europejskim futbolu. Bo na pewno szefowie klubu z Monachium nie dołączą do peletonu, dla którego cel uświęca środki.
▬ ▬ ● ▬