Pożegnanie Pana Trenera

Fot. Janusz Partyka/legia.com

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia o trenerze, który w ostatnich dniach był ulubieńcem rodzimych mediów. W jego historii mocno mnie zaintrygował…

Edward Iordănescu, bo o nim mowa, nie jest już trenerem Legii Warszawa. To informacja oficjalnie potwierdzona przez klub, a wcześniej namiętnie wałkowana w mediach. W opublikowanym na tę okoliczność komunikacie zwróciłem uwagę na dwa sformułowania - „z dniem 31 października przestał pełnić obowiązki trenera” i „wspólnie zdecydowaliśmy o zakończeniu współpracy”.

Dlaczego akurat na te, skoro nie ma w nich nic niezwykłego? Bo oba potwierdzają, że Iordănescu nie został przez Legię zwolniony. Sam zresztą zwrócił na to uwagę, mówiąc rumuńskim mediom - „Nie zwolnili mnie”, co zostało szybko przekopiowane przez polskie.

Według medialnych spekulacji kontrakt miał zawierać klauzulę, że w razie wcześniejszego zwolnienia (przez klub) lub rezygnacji (przez trenera) konieczne będzie przez jedną ze stron wypłacenie drugiej odszkodowania 400 – 500 tysięcy euro! Suma nieziemska. Jeśli ktoś myśli inaczej, zazdroszczę mu bogactwa.

Na pewno taką osobą jest Iordănescu, bo na zwolnieniu i odszkodowaniu mu nie zależało. Miało mu zależeć wyłącznie, by odpowiednio wynagrodzeni zostali członkowie jego sztabu szkoleniowego i na to kładł nacisk w rozmowach o finalizacji współpracy. Dlaczego?

Rumun od początku dawał do zrumienia, że jest „Panem Trenerem”. Na pierwszej konferencji prasowej, gdy był w czerwcu przedstawiany w Legii, powiedział, że przychodzi do Warszawy z dużą „pewnością siebie”. Słuchając jego kolejnych wypowiedzi, utwierdzałem się w przekonaniu, że to Legia powinna być wdzięczna jemu, że chciał dla niej pracować, a nie on Legii, że go zatrudniła. Świadczy o tym choćby ta wypowiedź przed meczem w Lidze Konferencji z Szachtarem Donieck:

„Jestem trenerem, który chce osiągać sukcesy. Pracowałem dużo, aby te sukcesy osiągać. Byłem trenerem roku w Rumunii, a także w plebiscytach kibiców. Walczyłem o trofea, wygrywałem je. Wiem, jak to jest być mistrzem. Znam to uczucie”.

I jeszcze podkreślał, że nie przyszedł do Legii dla pieniędzy, bo miał „dziesięć razy lepsze oferty”. Być może dlatego nie chciał sobie zapaskudzać CV sformułowaniami, że został zwolniony. Nawet za cenę potencjalnej straty kilkaset tysięcy euro. Stać go na to. Inaczej logicznie jego zachowania i postępowania wytłumaczyć nie potrafię, jeśli i to tłumaczenie jest dostatecznie logiczne.

Pewnie myślał, że takiemu trenerowi jak on pójdzie dużo łatwiej nawet na tak gorącym stołku jak w Legii. Jednak się przeliczył. Dlatego dość szybko postanowił przeprowadzić proces ewakuacji, co się w końcu udało.

Mnie jednak ciągle intryguje wspomniana już klauzula związana z zerwaniem kontraktu. Świadczy o tym, że współczesna piłka balansuje na krawędzi absurdu. Bo taki trener, o innym podejściu do zawodu niż Iordănescu, jeśli dojdzie do wniosku, że jednak nie podoba mu się nowe miejsce pracy, może spróbować szybko się z nim rozstać. Czym gorzej będzie pracował, tym szybciej go pogonią, czyli też szybciej dostanie gigantyczne odszkodowanie. A działanie na szkodę firmy w tym przypadku jest niemożliwe do udowodnienia. Czysta demoralizacja na wyciągnięcie ręki...

▬ ▬ ● ▬