Prawdziwa twarz pana Suszarki

Sir Alex Ferguson, szlachcic o socjalistycznych przekonaniach, wydał drugą autobiografię. Po jej lekturze wrogów przybędzie mu na pewno. 

Od dawna zastanawiam się dlaczego jest przez wielu uznawany za najlepszego trenera na świecie. Jest czy może był, bo przecież już na ławce trenerskiej nie siedzi. Co on właściwie osiągnął? W Anglii wszystko możliwe do zdobycia.

A w Europie? Jego Manchester United dwa razy wygrał Ligę Mistrzów. Za pierwszym razem po porywającym meczu. Tu trzeba schylić głowę, mając w pamięci fantastyczną końcówkę w pojedynku z Bayernem w 1999 roku i wyrwane rywalom zwycięstwo. Co prawda, gdyby Ottmar Hitzfeld inaczej rozegrał ten mecz… Ale oddajmy honor zwycięzcom!

I jeszcze 2008 rok i finał Ligi Mistrzów na Łużnikach. Tu już głowy nie trzeba chylić, raczej podziękować organizatorom, że postanowili przed meczem zamienić na boisku sztuczną nawierzchnię na naturalną. John Terry pośliznął się przy wykonywaniu serii rzutów karnych (a właściwie tego, który mógł być decydujący!) i trafił piłką w słupek. Zamiast pucharu dla Chelsea, był drugi raz dla United.

Budowanie na tej podstawie teorii o najlepszym trenerze w historii – spora przesada. Szczególnie po porażce w październiku 2011 roku na Old Trafford 1:6 z „hałaśliwymi sąsiadami”, jak złośliwie nazwał Manchester City. Do dziś najbardziej go boli, że rywale zza miedzy tak strasznie zleli mu wtedy tyłek i w tym samym sezonie odebrali tytuł mistrzowski, dzięki bramce zdobytej dosłownie w ostatniej sekundzie ostatniego meczu w sezonie. 

Przyznał się do tego w swojej autobiografii, która właśnie pojawiła się na rynku, a mnie skłoniła do zajęcia się jej autorem. „My Autobiography” – taki jest niezbyt wyszukany jej tytuł. To już druga książka wspomnieniowa Fergusona, w której zajął się swoim życiem od 1999 roku. W Wielkiej Brytanii wzbudziła sporo emocji. I dobrze. Jeśli autobiografie ich nie wzbudzają, najczęściej nie są warte, by po nie sięgać. 

Ferguson przejechał się po wielu piłkarzach i trenerach. Chyba najwięcej dostało się tym z Manchesteru United. Laurkę wysmażył tylko Cristiano Ronaldo. Natomiast Wayne Rooney, Rio Ferdinand, Owen Hargreaves czy Mark Bosnich z pewnością czytali już o sobie przyjemniejsze kawałki. Sir Alex najbardziej uszczypnął jednak Davida Beckhama i Roya Keane. O pierwszym napisał, że wybrał wdzianko celebryty i próbował być od niego ważniejszy. Dlatego musiał odejść. O drugim, że ma niewyparzony język i zaczął myśleć, że jest już menadżerem w klubie.  

Jakby na potwierdzenie tych słów najszybciej zareagował Keane. Miał ku temu idealną okazję jako ekspert w studiu telewizji ITV.

„Nie przejmuję się specjalnie tym, co o mnie mówi” - stwierdził. „Ale że krytykuje innych zawodników, dzięki którym odniósł tyle sukcesów, wydaje się dziwne. Nie jest to jednak problem, z powodu którego nie będę mógł spać”.

Keane przypomniał sobie pewną rozmowę z Fergusonem, gdy był piłkarzem United (spędził w klubie ponad dwanaście lat!): „Dotyczyła lojalności. Nie wydaje mi się nawet, żeby on wiedział co to słowo znaczy”.

Czy nie wymaga za dużo od swojego byłego bossa? Jak można oczekiwać, by dawny ślusarz narzędziowy z Glasgow, który do dziennikarza na konferencji mówił „Pier… sie”, nagle stał się dyplomatą czy intelektualistą? Z Fergusona wyszło prostactwo, które było w nim i będzie zawsze! Dzięki piłce dostał się na salony, nie zawsze jednak potrafi się po nich poruszać z gracją.  

Wśród zawodników Manchesteru United słynna stała się jego „suszarka”. Pastwił się nad nimi, wydzierając z bardzo bliskiej odległości. To miał być właśnie efekt „suszenia głowy”.

Teraz jego prawdziwą twarz poznali nie tylko stali bywalcy szatni na Old Trafford. W Anglii przez lata robiono z niego Boga. No to Bóg pokazał im rogi. Mają za swoje… 

▬ ▬ ● ▬