2015-05-27
Prawie jak w Berlinie
Sevilla zagra w środę na Stadionie Narodowym z Dnipro Dniepropetrowsk w finale Ligi Europejskiej. Mecz jeszcze się nie zaczął, a już przeszedł do historii.
Nie tylko dlatego, że to pierwszy finał europejskich rozgrywek, który odbędzie się w Polsce. Także pierwszy finał Ligi Europejskiej w hali. We wtorek, podczas oficjalnych treningów obu drużyn na Narodowym, dach był zamknięty. Czyli, zgodnie z przepisami, tak samo musi być podczas środowego meczu. Choć wielkich opadów meteorolodzy raczej nie zapowiadają, UEFA wolała jednak nie ryzykować.
Nie ryzykowała też z murawą. Po wpadce w finale Pucharu Polski z fatalną nawierzchnią, postawiła na sprawdzoną firmę i boisko wygląda znacznie lepiej, niż na początku maja przed starciem Legii z Lechem. Choć też nie idealnie, grzechem byłoby narzekać.
Finał Ligi Europejskiej w Warszawie od razu przywołał wspomnienia sprzed trzech lat, gdy w Polsce odbywały się mecze EURO 2012. Tylko że w porównaniu z nimi, ten środowy, to najwyżej spóźniony deser. I do tego wyłącznie dla mało wybrednych. Przed kilkoma tygodniami rozmawiałem ze znajomym z „Kickera”, czyli jednego z najważniejszych i najbardziej opiniotwórczych sportowych mediów w Europie. Powiedział, że finał w Warszawie za bardzo ich nie interesuje. Oczywiście w gazecie jakieś sprawozdanie będzie, ale na pewno nie przyślą nikogo specjalnie z Niemiec...
Z polskiej perspektywy wygląda to trochę inaczej. Europejski finał zawsze jednak jest wydarzeniem i nie ma co wybrzydzać, że w porównaniu z Ligą Mistrzów najwyżej trzeciorzędnym. Na wiosnę w tych gorszych rozgrywkach występują przecież drużyny, które na jesieni zajęły w tych lepszych trzecie miejsce w grupie.
Mimo wszystko Sevilla to kawał drużyny. Mało kto już pamięta, że zawodnik właśnie tego klubu zdobył pierwszą bramkę na Stadionie Narodowym! W inauguracyjnym meczu w 2012 roku Polska zremisowała z Portugalią 0:0. UEFA potrzebowała jeszcze sprawdzić, jak się sprawuje nowy obiekt przed EURO 2012. Dlatego do Warszawy zaproszono hiszpańską drużynę i zagrała towarzysko z Legią. Wygrała 2:0, a pierwsze trafienie zaliczył w doliczonym czasie pierwszej połowy Senegalczyk Papa Babacar Diawara.
Sevilla uchodzi za faworyta finału. Jednak według pewnej teorii, do której skłonny jestem się przychylić, w finale nie ma faworytów. To jeden mecz, a w nim wydarzyć się może wiele. Bo jak się nawet zaparkuje w bramce autobus, a zdobędzie zwycięskiego gola z kontrataku, następnego dnia nikt nie będzie pamiętał o stylu. Liczy się wyłącznie zdobyty puchar.
Dlatego niedoceniane Dnipro nie powinno być tylko tłem dla Hiszpanów. Mają pewien atut – będą grali jak u siebie. Ze względu na wojnę na wschodzie Ukrainy wszystkie mecze Ligi Europejskiej rozgrywali w tym sezonie na wyjeździe. Czyli są zahartowani w bojach. Do tego przyjedzie ich dopingować dziewięć tysięcy kibiców. Hiszpanów "tylko" siedem i pół tysiąca.
Może być naprawdę ciekawie. I na trybunach, i na boisku. A jak się jeszcze doda polski akcent, Grzegorz Krychowiak w barwach Sevilli, robi się więcej niż ciekawie. Trzeba się umieć cieszyć z tego, co się ma. Skoro od dziewiętnastu lat polska drużyna nie potrafi awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów, finał Ligi Europejskiej będzie w Warszawie taką atrakcją, jak dla reszty Europy finał tych lepszych rozgrywek za półtora tygodnia w Berlinie.
▬ ▬ ● ▬