Prawie kompromitacja i blamaż?

Trzy polskie drużyny walczyły w czwartek w pierwszych meczach drugiej rundy kwalifikacji do Ligi Konferencji Europy. Wyniki więcej niż obiecujące, ale…

Pogoń Szczecin odniosła w Irlandii Północnej efektowne zwycięstwo 5:2 nad Linfieldem Belfast. To była jej historyczna wygrana, bo pierwsza na wyjeździe w europejskich pucharach. Choć meczów w nich na koncie aż tak wiele nie ma, zwycięstwo cieszy w tym wypadku nawet podwójnie.

Lech pokonał w Poznaniu Żalgiris Kowno 3:1. Po pierwszej połowie wydawało się, że wszystko już pozamiatane, bo prowadził 3:0. Niestety w drugiej utracił impet, dając sobie strzelić na dodatek bramkę. Właściwie na własne życzenie, bo przed polem karnym piłkę stracił Jesper Karlström, niepotrzebnie wdając się w drybling, co miało dla jego drużyny przykre konsekwencje.

I jeszcze Legia Warszawa, która zremisowała 2:2 w Kazachstanie z drużyną Ordabasy Szymkent, zdobywając wyrównującą bramkę w końcówce meczu. W komentarzach do niego pojawiły się moje dwa ulubione słowa – „kompromitacja” i „blamaż”. Nie znalazłem tylko trzeciego z tych ulubionych, czyli „wstydu”.

Wydźwięk komentarzy był taki, że występ Legii stanowił „prawie kompromitację” i „krok od blamażu”, skoro uratowała remis w samej końcówce. Wydaje mi się, że autorzy tekstów poszli jednak na łatwiznę, bo gdyby chcieli zachować konsekwencję, powinni pozostać w tej retoryce bez żadnych okoliczności łagodzących. Wyrównującą bramkę zdobyta została, ze sporym prawdopodobieństwem, ze spalonego, na co wskazywały telewizyjne powtórki. Na szczęście dla Legii nie było VAR-u, a sędzia asystent z Islandii wyraźnie nie nadążył za szybkim kontratakiem, więc nie był w stanie wychwycić linii spalonego. Gospodarze domagali się jeszcze odgwizdania dla nich rzutu karnego, choć sytuacja, która miała być do tego podstawą, wydawała mi się już nie tak oczywista jak ta ze spalonym.

Paradoksalnie w ostatniej akcji meczu Legia mogła, po wyraźnym błędzie obrońcy gospodarzy, strzelić zwycięską bramkę, jednak Słoweniec Blaż Kramer, który zdobył tę wyrównującą, niestety sytuacji nie wykorzystał. Można więc powiedzieć, że los oddał Kazachom to, co im zabrał. Tym bardziej, że pierwszą bramkę otrzymali w prezencie od bramkarza Legii Kacpra Tobiasz wykonującego nieskoordynowany lot pod poprzeczką, pod którą do siarki znalazła drogę piłka.

Jak trafiam w komentarzach na wspomniane już ulubione słowa, zawsze dochodzę do wniosku, że mieszkam w kraju będącym piłkarską potęgą. Bo tylko dla piłkarskich potęg porażka z teoretycznie słabszym rywalem musi być kompromitacją. Warto jednak wziąć pod uwagę, że Legia grała w środku Azji po wielogodzinnej podróży i zmianie kilku stref czasowych, w temperaturze, już po zapadnięciu zmroku, 34 stopni Celsjusza (w ciągu dnia przekraczającej 40)!

I z całą pewnością nie jest dla mnie przedstawicielem kraju będącego piłkarską potęgą, więc nawet jej porażki w takich warunkach nie traktowałbym w kategoriach kompromitacji. Zagrała przeciętnie, mając sporo szczęścia, ale ono podobno w piłce zawsze sprzyja lepszym. Bo umiejętnościami czysto piłkarskimi na pewno przewyższała rywali mając przewagę w rozgrywaniu piłki. Ale samą przewagą meczów się nie wygrywa, liczy się skuteczność, której jej brakowało, marnując kilka sytuacji. Najważniejsze, że potrafiła odwrócić losy meczu doprowadzając do znacznie korzystniejszego rezultatu.

Mam nadzieję, że jednak w rewanżu sobie poradzi, tak ja Pogoń i Lech. Trzy polskie drużyny w trzeciej rundzie nawet najsłabszego z europejskich pucharów, to zawsze coś.

▬ ▬ ● ▬