Prawo łobuzerskiej mentalności

Fot. trafnie.eu

Po sobotnich wydarzeniach w Łomiankach, w niedzielę na plaży w Gdyni piłkarscy chuligani znów dali o sobie znać. I znów wszyscy się dziwią – jak to możliwe?

O tym co działo się w Łomiankach, pisałem przed dwoma dniami, będąc wcześniej świadkiem wydarzeń. W Gdyni kibice Ruchu Chorzów, przebywający nad Bałtykiem na gościnnych występach, pobili na miejscowej plaży marynarzy z meksykańskiego żaglowca. Przeczytałem, że goście zza Atlantyku zaczepiali najpierw polskie dziewczyny. Ale filmik z monitoringu, który obejrzałem w internecie, nie pozostawia jednak wątpliwości, kto na kogo napadł.  

„Gazeta Wyborcza” na pierwszej stronie pisze o „kibolskim terrorze”. Głos zabrał nawet szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz, mówiąc o „zdziczeniu części społeczeństwa” i że „należy izolować tych ludzi”. Sprawa jest więc poważna. Jak zwykle zresztą. Nic od lat nie zmienia się w tej kwestii.

Dyskusje o problemach z kibicami przypominają mi do złudzenia inne, dotyczące polskiej reprezentacji. Z podziwu godną regularnością powraca problem, nad którym wtedy debatują mędrcy. Oczywiście wszyscy wiedzą co jest złe i jak to trzeba naprawić. Oczywiście wszyscy oczekują natychmiastowej poprawy. I oczywiście później znów jest to samo.

Pamiętam jak prezes Boniek przekonywał (zresztą nie tylko on), że zdecydowana większość to porządni kibice, a tylko garstka psuje im opinię wywołując burdy. Skoro tylko garstka, zróbcie z nimi porządek w ciągu najbliższego weekendu. Więcej czasu dla garstki nie potrzeba. A może potrzeba wreszcie odwagi, by zmierzyć się ze wstydliwym problemem, najpierw precyzyjnie go definiując?

Ekstraklasa już dawno przestała być tylko piłkarskimi rozgrywkami. To teraz produkt, który trzeba sprzedać. A żeby dobrze sprzedać, trzeba najpierw odpowiednio wypromować markę. Przyznanie się, że ciągle nie można sobie poradzić z problemem chuligaństwa na pewno w tym nie pomaga. Gdy przekona się wszystkich, że to tylko sprawa marginalna, łatwiej osiągnąć zamierzony efekt.

I tak mija rok za rokiem, skandal za skandalem. Gdy w Warszawie zaatakowani piłkarze Lecha musieli uciekać do szatni z medalami za zdobycie Pucharu Polski, prezes Legii stwierdził, że on na tym stadionie czuje się bezpiecznie. Gdy Jakub Rzeźniczak został sprany po twarzy przez kibica swojej drużyny, najpierw wszyscy udawali, że naprawdę nic się nie stało. Mecz o Superpuchar nie odbył się na Narodowym tylko i wyłącznie dlatego, że „nie udało się” ustalić odpowiedniego terminu…

To niech nikt później nie pyta co działo się w Łomiankach i Gdyni? Łobuzerska mentalność ma swoje prawa. I, choć zabrzmi to dziwnie, ostatnie wydarzenia wskazują na dużą logikę działania. Już dawno stwierdzono, ze najbardziej odstraszająco działa świadomość nieuchronności kary. Przez wiele lat było wręcz odwrotnie. Większość tych, którzy doprowadzali do różnych zadym, pozostawała bezkarna. Naturalne więc, że szukali nowych wyzwań. I zawsze je znajdowali.    

Polscy kibice mają w Europie wyrobioną markę. Kiedy Lech niedawno wybierał się na Litwę, bardziej niż formą piłkarzy z Poznania wileńskie media interesowały się liczbą kibiców, którzy do nich przyjadą. Zainteresowanie uzasadnione, skoro przed dwoma laty przy okazji meczu reprezentacji w Kownie goście z Polski zostawili po sobie (dosłownie) spaloną ziemię. Gdy wracałem przed rokiem z meczu kadry Fornalika w Tallinnie, policjant na Łotwie, po zatrzymaniu samochodu do rutynowej kontroli, zapytał: „A z kibicami w porządku”?

Niestety ostatnie wydarzenia pokazują, że nie do końca. Chciałbym wreszcie usłyszeć na przykład: „Z dziesięciu tysięcy kibiców, którzy regularnie przychodzą na nasze mecze, mniej więcej z jedną czwartą ciągle są problemy”. Jeśli ktoś będzie miał odwagę uczciwie zdefiniować problem, może znajdzie też odpowiednie środki i metody, by go rozwiązać? Bo już nie chce mi się kolejny raz słuchać, że „zdecydowana większość naprawdę jest”…

▬ ▬ ● ▬