2017-05-11
Prywatne derby
Piłka nożna to przede wszystkim gra głów. Dopiero później nóg. Tym razem teoria sprawdziła się za sprawą jednego zawodnika z Polski.
Kamil Glik został bohaterem meczów półfinałowych Ligi Mistrzów. Szkoda, że niestety negatywnym. Jego Monaco grało rewanż z Juventusem w Turynie. Pozamiatane zostało już praktycznie w pierwszym meczu tydzień wcześniej. Włosi wygrali w pięknym księstwie 2:0.
W rewanżu już do przerwy objęli takie samo prowadzenie. Monaco zdołało strzelić jedną bramkę. Za mało, by można się było nadal emocjonować walką o awans. Emocje wywołało zupełnie co innego.
Gdy wynik rywalizacji był już definitywnie przesądzony do akcji wkroczył Glik. W jednym ze starć wykorzystał okazję i przespacerował się po Gongalo Higuainie. Po meczu zastanawiano się, czy zrobił to specjalnie, czy przez przypadek? Pytanie kompletnie bezsensowne, bo...
To było wyjątkowo brutalne zagranie. Z impetem i świadomie Glik stanął na nodze Argentyńczyka (czego sędzia nie zauważył), który wijąc się z bólu na murawie najpierw próbował oddać, a potem miotał przekleństwa pod adresem Polaka.
Przeczytałem pomeczową wypowiedź Glika. Tłumaczył, że w piłce takie rzeczy się zdarzają podczas walki na boisku. Pewnie, że się zdarzają. Tylko akurat jego zachowanie miało wyraźny podtekst. No ale wydarzenia z takim podtekstem też się oczywiście zdarzają.
Oglądałem telewizyjny wywiad z Glikiem zaraz po zakończeniu spotkania w Turynie, czyli w mieście, w którym jeszcze do niedawna mieszkał. Oczywiście padło pytanie na temat feralnej sytuacji, nawet dwa albo trzy razy. Myślałem, że ze skruchą oznajmi, że mu przykro, że nie chciał, że to przez przypadek itp., itd.
Nic z tych rzeczy! Migał się mocno od jasnej wypowiedzi, aż zaczął mówić pozornie nie na temat, choć paradoksalnie wyjaśnił w ten sposób o co naprawdę chodziło. Najpierw stwierdził, że nie wyleciał z boiska, ale przecież w innych meczach sędziowie powinni byli pokazywać czerwone kartki Juventusowi, a nie pokazywali.
Potem to już nastąpił zmasowany atak na klub rywali – że sędziowie często mu pomagają. I żeby nie było wątpliwości co do intencji wypowiedzi, dodał, że mówi to z pełną odpowiedzialnością. Czyli zaatakował Juventus, jak na boisku zaatakował Higuaina.
Do Monako Glik przeniósł się z Turynu. Gdy tam na chwilę wrócił, postanowił przy okazji rozegrać swoje prywatne derby. Był przecież zawodnikiem innego klubu z tego miasta – Torino. Przyznał, że dlatego już podczas rozgrzewki kibice Juve go obrażali. Po meczu jeszcze bardziej nienawidzą.
Nie sądzę jednak, by się tym przejął. Bordowa połowa miasta, kibicująca Torino, ma go za nie lada chojraka. Porwał się w pojedynkę na cały Juventus, z cwaniacką miną skaleczył jego największą gwiazdę i jeszcze wszystko uszło mu na sucho. Prywatne derby Turynu dla Glika! Zdrowiem zapłacił za nie Higuain.
▬ ▬ ● ▬