Przedsiębiorcy mimo woli

Fot. Trafnie.eu

Dziś kolejny odcinek związany z najpopularniejszym sportem na świecie, czyli liczeniem zarobków innym. Tym razem, tak sądzę, z pewną niespodzianką.

Już wiadomo kto aktualnie zarabia najwięcej w Ekstraklasie. „Super Express” przedstawił zestawienie z najlepiej opłacanymi zawodnikami, dokładnie pierwszą siódemkę. W całości wypełniają ją piłkarze Legii. To nie powinno specjalnie dziwić, skoro warszawski klub przewyższa wyraźnie pozostałe wielkością budżetu.

Zdaniem gazety najwięcej zarabia miesięcznie Artur Jędrzejczyk – 215 tysięcy złotych netto. Sporo, jak na polskie realia. Ale jeśli ktoś z własnej woli chce komuś tyle płacić, widocznie wie, że warto. Niech płaci jeszcze więcej, bo przy większej liczbie dobrze opłacanych piłkarzy jest szansa na wyższy poziom ligi.

Jędrzejczyk właśnie zdecydował się na powrót do Ekstraklasy z Rosji. Łatwo się domyślić, jaki argument był w negocjacjach istotny, jeśli nie najważniejszy. Cieszę się, że to mój rodak zarabia w rodzimej lidze najwięcej, bo z reguły bywało inaczej.

Jednak we wspomnianej siódemce jest tylko dwóch Polaków. Towarzystwo Jędrzejczykowi dotrzymuje na trzecim miejscu Michał Pazdan (140 tys. zł). Wyprzedza go Belg Vadis Odjidja-Ofoe (200 tys. zł). Za nimi jest czwórka zarabiająca po 120 tys. zł.: świeżo pozyskany Nigeryjczyk Daniel Chima Chukwu, Fin Kasper Hämäläinen, Serb Miroslav Radović i Czech Adam Hlousek.

Sumy z pewnością robią wrażenie, szczególnie gdy porówna się je z własnymi zarobkami. Zawsze można zaproponować komentarz – zamiast tracić czas na naukę, lepiej było więcej ganiać za piłką! Jeśli ktoś zazdrości piłkarzom wysokich zarobków, może się oszukać. Nie we wszystkich klubach jest tak różowo. Może być i tak, że zamiast dostawać pieniądze za grę, samemu trzeba je regularnie płacić.

Kluby Ekstraklasy szukają różnych sposobów, by minimalizować koszty. Jednym z nich jest samozatrudnienie zawodników. Piłkarze dostają propozycję nie do odrzucenia – muszą założyć własne firmy. Zamiast ich zatrudniać, kluby przelewają pieniądze na konto jednoosobowego przedsiębiorstwa za świadczenie usług piłkarskich. Co do rodzaju usług, tak mi wychodzi na logikę, ale pewności nie mam, bo żadnej umowy nie widziałem.

Klub nie musi się martwić żadnymi ZUS-ami i problemami z tym związanymi. Za to zawodnicy muszą się martwić całą resztą, nie tylko ubezpieczeniem, ale i płaceniem podatków. Biedy jednak nie mają. Przy comiesięcznym przelewie na przykład 30 tys. zł plus VAT starczy na księgowego, który zajmie się resztą. Naprawdę da się przeżyć i żyć na przyzwoitym poziomie. Pod warunkiem jednak, że przelew trafi na konto firmy piłkarza. Problemy pojawiają się, gdy nie trafi.

Nie jest tajemnicą, że dotrzymywaniem terminów płatności w klubach bywają problemy. Urzędu Skarbowego to jednak nie obchodzi. Jeśli firma piłkarza wystawia fakturę, musi od niej odprowadzić VAT, nawet jak nie dostanie na czas zapłaty. To zmora nie tylko takich firm. 

Prawdziwy dramat zaczyna się wtedy, gdy klub nie płaci kilka miesięcy. VAT od 30 tys. zł to, jeśli dobrze liczę (najwyżej VAT-owcy skorygują), 6 900 zł. Gdyby zaległości sięgnęły trzech miesięcy, piłkarza-przedsiębiorcę czeka wydatek ponad 20 tys.! A to już jest trochę grosza.

Czyli wszyscy samozatrudnieni, szczególnie w klubach balansujących na krawędzi, powinni najpierw sprawdzić ile mają pieniędzy na swoim koncie. Bezpieczniej też sprawdzić, ile miesięcznie należy odprowadzić VAT-u, niż ile można zarobić. Bo Urząd Skarbowy o swoje się upomni.

▬ ▬ ● ▬