Przekleństwo własnego stadionu i...

Fot. Trafnie.eu

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia o tych, którzy w ostatnich dniach przegrali. Z dziennikarskiego punktu widzenia są podobno ciekawsi od wygranych.

Gdy zapowiadano mecze półfinałowe trzech europejskich pucharów, oficjalnie nazywanych ligami, najbardziej interesował mnie ten w Bilbao. Miejscowy Athletic to klub pod wieloma względami wyjątkowy, szczególnie w obecnych do bólu skomercjalizowanych czasach. Jest sportową ikoną Krajów Basków, zawsze podkreślającego swoją odrębność w hiszpańskiej rzeczywistości. Dlatego jego barw bronią wyłącznie piłkarze związani z tym regionem. Prawdziwy ewenement wręcz na skalę światową.

Ale mnie Athletic interesuje także z innego powodu, bo to klub, który ma prawdziwych kibiców. Nie tylko zapełniają trybuny ale też stwarzają na nich odpowiednią atmosferę prawdziwym dopingiem, co w Hiszpanii nie zawsze niestety jest normą (Real Madryt, Barcelona). Ich stadion San Mamés nazywany jest też „Katedrą”, bo niczym katedra dominuje panoramę Bilbao znajdując się w samym centrum miasta.

I ten Athletic przystępował w czwartek do pierwszego meczu w półfinale Ligi Europy z Manchesterem United w Bilbao z nadzieją, że po pokonaniu już ostatniej przeszkody zagra w finale na San Mamés. Bo w tym roku jego gospodarzem będzie właśnie Bilbao. Wolę sobie nie wyobrażać, co czuli miejscowi kibice po sromotnej porażce u siebie 0:3. Manchester United doszczętnie rozbił Athletic nie pozostawiając najmniejszych złudzeń kto zagra w finale przed rewanżem w Anglii za kilka dni.

Szkoda mi kibiców z Bilbao, bo potrafię sobie wyobrazić jak ta porażka ich boli. Nigdy nie zdobyli żadnego europejskiego trofeum (raz grał w finale Pucharu UEFA, raz w finale Ligi Europy), a wydawało się, że teraz, na własnym stadionie, są relatywnie blisko pierwszego triumfu. Jak widać, wydawało się zdecydowanie na wyrost.

Można Basków próbować przekornie pocieszać, że inny klub, który mógł również grać na własnym stadionie w tym sezonie w finale, tyle że Ligi Mistrzów, czyli Bayern Monachium, też do niego nie dotarł odpadając w rywalizacji w ćwierćfinale rozgrywek. Nikt rozsądny nie dawał szans Śląskowi na awans do finału Ligi Konferencji, zaplanowanego pod koniec maja we Wrocławiu, w której walczył na początku sezonu jeszcze w kwalifikacjach rozgrywek, więc jego wczesnego z nich odpadnięcia nie rozpatrywano w podobnych kategoriach jak porażki Athleticu czy Bayernu.

Na pewno przegrana w piątkowym finale Pucharu Polski z Legią Warszawa 3:4 bardzo boli wszystkich związanych z Pogonią Szczecin. Ale chyba najbardziej jej kapitana Kamila Grosickiego. Niezwykle emocjonalnie przeżywał tę sprzed roku, gdy jego drużyna też uległa w finale, ale Wiśle Kraków. Obiecał wtedy, że Pogoń za rok wróci na Narodowy i słowa dotrzymał. Wymarzonego pucharu, pierwszego trofeum w historii klubu, jednak nie zdobyła.

Przy dekoracji piłkarze Legii utworzyli szpaler, przez który przeszli członkowie ekipy Pogoni. Potem udekorowani srebrnymi medalami powinni utworzyć taki sam szpaler dla zawodników zwycięskiej drużyny. Powinni, choć widziałem niestety kilka razy po finałach europejskich pucharów odstępstwa od reguły. Sfrustrowani przegrani po dekoracji szybko zmykali do szatni ani myśląc zrewanżować się zwycięzcom.

Piłkarze ze Szczecina potrafili się zachować z klasą. Gdy już odebrali medale Grosicki dał dłonią sygnał kolegom, by uformować szpaler, i wszyscy za nim podążyli. Bili brawo przechodzącym pomiędzy nimi piłkarzom Legii. Potem kapitan Pogoni udzielając pomeczowych wywiadów przyznał, że tego dnia była lepsza i pogratulował jej zwycięstwa. W piłce nie zawsze trzeba koniecznie wygrać, by zasłużyć na szacunek...

▬ ▬ ● ▬