Przesłanie z „Ojca chrzestnego”

Fot. Arskom Group

Czy można się cieszyć, gdy polski zawodnik nie znalazł się w kadrze czołowego europejskiego klubu? Nie tylko można, ale nawet trzeba. Dla jego dobra!

Grzegorz Krychowiak nie poleciał z drużyną Paris Saint-Germain na obóz do Stanów Zjednoczonych. Kontuzja? Nie, po prostu nie zmieścił się w kadrze na ten wyjazd. Kadra żadnej drużyny nie jest z gumy. Czyli ktoś musi odpaść. Odpadają ci słabsi. Proste, choć bolesne, jeśli jest się akurat tym, który ową prawdę musi zaakceptować. Krychowiak musi, niestety. Ale to co jest dla niego najgorsze, jest jednocześnie najlepsze. Sprzeczność tylko pozorna.

Polski pomocnik przeszedł do paryskiego klubu przed rokiem. Do tego momentu, przy wszystkich jego brakach, kariera rozwijała się fantastycznie. Kto by nie chciał debiutować w barwach Sevilli w meczu o Superpuchar Europy przeciwko Realowi Madryt? Kto by nie chciał wygrać z tą samą Sevillą Ligi Europejskiej po finale rozgrywanym w ojczyźnie?

Każdy ma jednak jakiś sufit, którego próba przebicia okazuje się katastrofą. Choć większość przekonuje się o tym dopiero, gdy takiej próby się podejmie. W przypadku Krychowiaka był nią transfer to PSG. Ostatni sezon stracony. Grywał rzadko, a kiedy grywał, to nie tak, jak trzeba. Miałem nadzieję już w zimie, że zmieni klub. Przyszło lato, a on się uparł, że w Paryżu pokaże, co potrafi w kolejnym sezonie.

Nie będę udawał mądrzejszego niż jestem i przekonywał, że od początku wiedziałem jak to się skończy. Bo bardziej dziwiłem się, gdy Krychowiaka kupowała Sevilla niż PSG. Byłem wręcz pewny, że skoro sprowadza go do Paryża Unai Emery, ten sam, za ulubieńca którego uchodził w Hiszpanii, krzywda stać mu się nie może. Dopiero gdy francuskie media ujawniły, że trener wcale go nie chciał, a transferu dokonał dyrektor sportowy klubu Olivier Letang, zacząłem patrzeć na wszystko z zupełnie innej perspektywy.

W ciągu ostatniego sezonu nad Krychowiakiem pochylałem się kilka razy mając nadzieję, że jak najszybciej zmieni klub. Może wreszcie zmieni zdanie? Mam nadzieję, że trener zrobił mu wielką przysługę nie zabierając do Stanów Zjednoczonych. To jest jego szczęście w nieszczęściu.

Krychowiak ma 27 lat, czyli najlepszy wiek dla piłkarza. Posiada ogromne doświadczenie i ciągle spore możliwości. Musi sobie jak najszybciej odpowiedzieć na pytanie – czy warto akurat teraz tracić kolejny sezon w karierze? Nawet jeśli dostaje się za siedzenie na ławie lub trybunach bajońską (tak przypuszczam) pensję? Czasem lepiej zrobić krok, nawet dwa w tył, by znów pójść do przodu. Może polski pomocnik to wreszcie zrozumie?

Mario Puzo zapytał w „Ojcu chrzestnym”: „Czyż nie jest prawdą, że największe nieszczęścia przynoszą czasem nieprzewidziane korzyści?” Niech to będzie motto na najbliższy sezon dla Krychowiaka. 

▬ ▬ ● ▬