Przestroga po „gigantycznym sukcesie”

Fot. Trafnie.eu

Polski sport od kilku dni ma nowego bohatera. Patrząc jak relacjonowane są jego osiągnięcia, doszukałem się pewnej, z pozoru bezsensownej, analogii.

Hubert Hurkacz wygrał turniej tenisowy w Miami. Od razu stał się bohaterem, którego można pięknie wypromować w serwisach informacyjnych i na czołówkach internetowych portali. Włączyłem w poniedziałek telewizor i dowiedziałem się, że Polak odniósł „gigantyczny sukces”.

Choć potrafię odróżnić Igę Świątek od Sereny Williams, tenisem interesuję się raczej z doskoku. Hurkacza znałem więc tylko z nazwiska pojawiającego się w medialnych tytułach. Po turnieju w Miami obejrzałem z nim kilka wywiadów. Sympatyczny człowiek, który z uśmiechem, bez zadęcia odpowiada na pytania, nie próbując robić z siebie nie wiadomo kogo. Życzę mu więc jak najlepiej i mam nadzieję, że to dopiero początek podboju świata w jego wykonaniu.

Słuchając i czytając informacje na temat Hurkacza z pewną taką nieśmiałością zacząłem się zastanawiać nad dwoma kwestiami. To smutne, że tak wielki kraj musiał tak długo czekać na pierwszy triumf swojego tenisisty w ważnym turnieju. Bo dowiedziałem się, ufając medialnym przekazom, że ten w Miami jest piątym, po czterech turniejach Wielkiego Szlema, najważniejszym na świecie. I od razu porównałem polskie osiągnięcia z osiągnięciami tenisa u sąsiadów, w Czechach, czyli w kraju kilka razy mniejszym od Polski i terytorialnie, i pod względem liczby ludności.

Zaintrygował mnie jeszcze sposób przedstawiania zwycięstwa Hurkacza. Dopiero wypowiedź jakiegoś eksperta, dodana na dokładkę w innej stacji, którą oglądałem, uzmysłowiła mi, że nie wszyscy mają ochotę wspominać o pewnym dość istotnym fakcie.

Otóż w Miami nie wystąpiło kilku najlepszych tenisistów na świecie! Roger Federer, Novak Djoković czy Rafael Nadal zrezygnowali z udziału w prestiżowym turnieju z koronawirusowych względów. Czy gdyby nie zrezygnowali, Hurkacz zostałby jego zwycięzcą? Tego nie dowiemy się nigdy, możemy tylko gdybać. Ja mogę za to pisać o kondycji współczesnych mediów, które mają niestety tendencję do wybierania tego, co może dobrze się sprzedać i nagłaśniania w taki sposób, by się tak sprzedało.

Znalazłem analogię z reprezentacją Polski w… piłce nożnej. Przypomniały mi się mistrzostwa Europy w 2016 roku i sposób powitania drużyny Adama Nawałki, która wróciła do ojczyzny po odpadnięciu w ćwierćfinale imprezy. Witano ją, jakby zdobyła mistrzostwo świata, nawet nie Europy.

Mam nadzieję, że na tym analogie się skończą i nikt nie będzie wymagał od Hurkacza, by był lepszy, niż jest. Bo tak właśnie stało się z piłkarską reprezentacją. Niektórzy uwierzyli, że w mistrzostwach świata w Rosji stać ją na walkę o medale. I z tego kaca trudno się do dziś wyleczyć.

▬ ▬ ● ▬