Przybyło pytań i problemów

Reprezentacja Polski zremisowała 1:1 ze Szkocją w meczu towarzyskim w Glasgow. Wynik znakomity. Jeśli ktoś myśli, że ironizuję, meczu nie widział.

Rezultat na pewno nie zdziwił statystyków. Czesław Michniewicz jest dziesiątym selekcjonerem reprezentacji Polski, który w XXI wieku nie wygrał meczu w swoim debiucie (pięć remisów, pięć porażek). Czyli norma. Tym bardziej, że Szkoci zawsze byli wyjątkowo niewygodnym rywalem dla Polaków. Po raz ostatni udało się ich pokonać w 1980 roku.

W czwartkowy wieczór gra polskiej drużyny niestety za dobrze nie wyglądała. Często przypominała tylko wybijankę bez skutecznej próby wymienienia choćby kilku podań. Tłumaczenie wszelkich słabości brakiem na boisku Roberta Lewandowskiego byłoby naiwnością czy próbą zakłamania rzeczywistości. Tym bardziej, że w zespole gospodarzy też zabrakło ich najlepszego zawodnika, Andy'ego Robertsona z Liverpoolu. 

Szkoci zdominowali naszych orłów i gdyby byli skuteczniejsi, powinni wygrać, bo polska drużyna na remis nie zasłużyła. Sztuką jest jednak uzyskać wynik lepszy niż wskazywałaby na to gra. I za to piłkarzy Michniewicza należy pochwalić. Szczególnie Łukasza Skorupskiego, zastępującego w Glasgow nominalnego pierwszego bramkarza Wojciecha Szczęsnego. Dzięki jego kilku świetnym interwencjom wynik jest jaki jest.

Gdy w drugiej połowie polska drużyna zaczęła grać troszkę lepiej, stworzyła najlepszą sytuację, a piłka po strzale Krzysztofa Piątka została wybita z linii bramkowej przez Billy’ego Gilmoura. Paradoksalnie, dosłownie za moment, Szkoci objęli prowadzenie, kiedy Kieran Tierney zdobył głową bramkę po dośrodkowaniu z rzutu wolnego. Zdobył ją dlatego, że Piotr Zieliński złamał linię spalonego.

I gdy wydawało się, że Polacy wyjadą z Glasgow pokonani, stało się coś, co wydarzyć się nie powinno. Kiedy do końca trzech minut, doliczonych do podstawowego czasu gry, pozostało 13 sekund (!), na polu karnym wywrotkę wykonał Piątek, za co irlandzki sędzia Robert Hennessy podyktował rzut karny. Gdyby był VAR, pewnie decyzja zostałaby po chwili skorygowana. Jednak w meczach towarzyskich VAR-u nie ma, więc sam „poszkodowany” po chwili wykorzystał karnego i Polska zremisowała mecz, którego zremisować właściwie nie miała prawa.

Ciekawe jest to, że gdy w 2015 roku po raz ostatni grała na Hampden Park ze Szkotami, też w samej końcówce uratowała remis, tylko 2:2. Wtedy piłkę do bramki dosłownie wcisnął Lewandowski, co oznaczało, że gospodarze ostatecznie stracili szansę na awans do finałów mistrzostw Europy.

Teraz Polska zagra o awans, ale do finałów mistrzostw świata. We wtorek w Chorzowie jej przeciwnikiem będzie Szwecja, która w pierwszej rundzie baraży pokonała Czechy 1:0. Jeśli mecz w Glasgow miał dać trenerowi Michniewiczowi odpowiedzi na kilka pytań, obawiam się, że zamiast nich przybyło mu tylko pytań. A na pewno problemów.

Choć mecz był towarzyski, Szkoci, zgodnie z przewidywaniami, grali twardo, bo inaczej zwyczajnie nie potrafią. Nie była to na szczęście gra brutalna, ale mimo to zakończyła się urazami Arkadiusza Milika i Bartosza Salamona. Obaj jeszcze przed przerwą musieli opuścić boisko. Ten drugi wystąpił w reprezentacji po wieloletniej przerwie, ale ze Szwedami na pewno nie zagra. Nikt jednak nie obiecywał Michniewiczowi, że na selekcjonerskim stołku będzie miał łatwe życie.

▬ ▬ ● ▬