Przyszła, naszła, zeszła…

Fot. Trafnie.eu

W środę minęła pięćdziesiąta rocznica „zwycięskiego remisu na Wembley”. Po przeczytaniu kilku tekstów na ten temat też spróbuję go powspominać.

17 października 1973 roku to najważniejsza data w historii polskiego futbolu. Reprezentacja prowadzona przez Kazimierza Górskiego zremisowała wtedy z Anglią 1:1  w eliminacjach do mistrzostw świata na legendarnym Wembley. Ten wynik dał jej awans do finałów mistrzostw świata po ponad czterdziestoletniej przerwie, więc trudno się dziwić, że remis nazwano zwycięskim. I łatwo zrozumieć szaleńczą radość jaka wtedy zapanowała.

Ale chyba nikt nie przypuszczał, że będzie to początek złotych lat polskiej piłki. Bo przecież kilka miesięcy później reprezentacja zajęła sensacyjne trzecie miejsce w mistrzostwach świata, powtarzając ów wynik osiem lat później. Właściwie historia rodzimego futbolu dzieli się na – „przed Wembley” i „po Wembley”.

Niewielu jest szczęśliwców, którzy oglądali ten mecz na żywo w komunistycznych jeszcze czasach. Kto miał okazję obejrzeć go w telewizji, pamięta na pewno, mimo słabej jakości dla zdecydowanej większości czarno-białego przekazu i równie słabej jakości produkowanych głównie na radzieckiej licencji telewizorów. Wszyscy zawodnicy, którzy w nim zagrali, przeszli do historii. Warto więc ich wymienić: Polska: Jan Tomaszewski, Antoni Szymanowski, Jerzy Gorgoń, Mirosław Bulzacki, Adam Musiał, Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna, Henryk Kasperczak, Grzegorz Lato, Jan Domarski, Robert Gadocha.

Nasuwa się ciekawy wniosek – trener Górski nie dokonał w meczu żadnej zmiany! Chyba wychodził z założenia, że skoro maszyna w miarę dobrze funkcjonuje, lepiej nie wymieniać żadnego elementu, by coś nie zaczęło się psuć.

Przypominam sobie zawsze o meczu na Wembley, gdy zaczyna się dyskusja o stylu gry polskiej reprezentacji. Przecież dla niezaangażowanego emocjonalnie widza on był wręcz trudny do oglądania! Gigantyczna przewaga Anglików od początku do końca, z przerwą na dwie kontry Polaków. Pierwsza zakończyła się zdobytą bramką, druga faulem uniemożliwiającym strzelenie drugiej.

Dlatego zastanawiam się, jak ten mecz zostałby odebrany dziś? Czy towarzyszyłyby mu komentarze w stylu – tego nie da się oglądać, musimy grać bardziej ofensywnie? Czy ktoś rzuciłby hasło, że mimo zwycięskiego remisu trzeba dlatego zmienić… trenera?

I jeszcze o dwóch największych bohaterach z Wembley. Słyszałem uroczą anegdotkę o Janie Domarski, zdobywcy bramki dla Polski, który tak miał ją opisywać: „Przyszła, naszła, zeszła, wszedła”. Teraz tłumaczenie. Przyszła (piłka), czyli otrzymał podanie. Naszła, tak zawodnicy często mówią, że „dobrze naszła im na nogę”. Zeszła, bo jednak uderzenie nie było idealnie czyste. Wszedła, bo piłka wpadła do bramki. Trudno o bardziej zwięzły opis najważniejszego trafienia w historii polskiego futbolu!

I na deser mój ulubiony ulubieniec Jan Tomaszewski. „Człowiek, który zatrzymał Anglię”, rozegrał wtedy mecz życia. Wspominając go dziś twierdzi skromnie, że to nie on, ale dokonała tego cała drużyna. Co stało się z nim później, że przez następne pięćdziesiąt lat wygadywał i wygaduje tyle różnych głupot na wszelkie możliwe tematy?

PS: Na Facebooku Robert Nowiński zwrócił mi uwagę na przekłamanie w rachunkach. „Ten wynik dał jej awans do finałów mistrzostw świata po ponad czterdziestoletniej przerwie” – z pokorą przyznaję, że trochę się pogubiłem z liczeniem lat. Oczywiście po ponad trzydziestoletniej przerwie, ale i tak trzeba się było sporo naczekać...

 

▬ ▬ ● ▬