2013-10-27
Real czy Barcelona? Oczywiście Rayo Vallecano
Wydarzenia piłkarskie w Europie podczas tego weekendu dzielą się na: przed „El Clasico”, „El Clasico” i po „El Clasico”. Z nieodłącznym pytaniem…
Fenomen tego meczu można wytłumaczyć postępami globalizacji. Gdy świat stał się wielką wioską, dzięki telewizji można co tydzień, a nawet częściej, utożsamiać się z klubem z innej części globu. „El Clasico”, nazywane też „Gran Derbi”, czyli starcie dwóch najpotężniejszych klubów w lidze hiszpańskiej, otwierają listę najbardziej pożądanych towarów na coraz potężniejszym rynku telewizyjnym.
Barca wygrała w sobotę na Camp Nou 2:1. Jeszcze zanim do tego doszło miliony osób na całym świecie zadawało swoim znajomym standardowe pytanie – wolisz Real czy Barcelonę?
Też kilka razy je słyszałem. Zawsze odpowiadałem – Rayo Vallecano! Osoby mniej zorientowane w temacie nie bardzo wiedziały o co chodzi. Te trochę lepiej znające piłkarskie realia uznawały odpowiedź za żart. Ale to nie był żaden żart! Raczej próba wyjaśnienia pytającym gdzie można znaleźć prawdziwych kibiców.
Oglądałem kiedyś program dokumentalny, chyba właśnie o „El Clasico”, ale to mniej ważne. Istotniejsze co powiedział w nim kapitan Barcelony Carles Puyol. Mamy wspaniałych kibiców, trzeba ich tylko najpierw rozgrzać – tak mniej więcej brzmiało zdanie, które utkwiło mi w pamięci.
Bardzo dziękuję za takich kibiców, których trzeba najpierw rozgrzewać. To nie kibice, tylko oglądacze meczów. Interesują ich wyłącznie sukcesy. Pod tym względem Barcelona jest bliźniaczo podobna do Realu. Na meczu na Santiago Bernabeu zauważyłem może z tysiąc, najwyżej dwa tysiące prawdziwych kibiców. Reszta to byli kolesie zaczynający gwizdać po trzecim niecelnym podaniu. Rozbestwieni sukcesami nie mieli ochoty tracić czasu na dopingowanie swoich piłkarzy, gdy tego najbardziej potrzebowali.
Gdy zbliża się „El Clasico” okazuje się ilu sympatyków na całym świecie ma Real i Barcelona. To nie są kibice, tylko konsumenci ich sukcesów. Próbują się ogrzać w ciepełku zdobywanych przez gigantów pucharów i tytułów, o których mogliby tylko pomarzyć kibicując klubowi, który ma stadion za najbliższym rogiem ulicy.
Mnie ten blichtr nie kręci. Dlatego zachęcam wszystkich, którzy będą w Madrycie, by wybrali się do robotniczej dzielnicy Vallecas na południowym-wschodzie miasta. Znajdą tam bloki z czerwonej cegły zamiast potężnych dostojnych kamienic, jak w jego centrum. A w samym środku stadion klubu Rayo Vallecano, dumy dzielnicy. Z Realem czy Atletico równać się nie może, ale ma swoich wiernych kibiców o robotniczych korzeniach i lewicowych poglądach. Wśród nich są też muzycy anarchistycznej kapeli „Ska-P”, która zadedykowała klubowi jeden ze swych utworów - „Como un Rayo”.
Wizyta na Campo de Fútbol de Vallecas to także powtórka z trudnej hiszpańskiej historii. Na trybunach można zobaczyć czerwono-żółto-fioletowe republikańskie flagi, przypominające tragiczną wojnę domową, widok naprawdę szczególny w Madrycie.
A te trybuny znajdują się bardzo blisko boiska, ale tylko z trzech stron. Za jedną z bramek, już kilkanaście metrów za końcową linią boiska, stoją bloki mieszkalne. Przed kilkoma laty jeden z mieszkańców postanowił się zemścić na byłym bramkarzu Rayo, Davidzie Cobeno, wtedy już piłkarzu Sevilli. Podczas meczu o Pucharu Króla z balkonu na czwartym piętrze rzucał w niego ziemniakami i pomarańczami!
Nie tylko z takich powodów na stadionie zawsze jest wyjątkowa atmosfera i ciągły doping - przeciwieństwo Santiago Bernabeu. Kibicem Rayo Vallecano nie można zostać przez przypadek. To musi być w pełni świadomy wybór. Nie ma co liczyć na sukcesy. Wybierając drużynę w koszulkach z charakterystycznym przekątnym czerwonym pasem, wybiera się w pewnym sensie (nie chcę popaść w przesadne zadęcie) sposób bycia i życia.
Byłem na meczu Rayo w 2010 roku, gdy drużyna grała jeszcze w drugiej lidze. Przez trzy lata wspomnienia nie zwietrzały, wręcz przeciwnie. Dlatego polecam też innym. Rayo Vallecano to esencja futbolu. Real i Barcelona jego śmietanka. Warto spróbować obu…
▬ ▬ ● ▬