Relacja ze strefy wojennej

Fot. Trafnie.eu

Polska pokonała w Bukareszcie Rumunię 3:0. Wynik meczu eliminacyjnego wręcz wymarzony. Niestety towarzyszące mu emocje już nie.

Jak można było łatwo przewidzieć, mecze były dwa. Ten pierwszy, teoretycznie tylko mniej ważny (raczej nie dla miejscowej policji) miał się rozpocząć o niewiadomej godzinie. I rzeczywiście się rozpoczął. Około 16.00 byłem w centrum miasta na Piața Revoluției, jednym z głównych placów Bukaresztu. Jest tam sporo miejsca, więc zaparkowało kilka swoich granatowych furgonetek, wokół których kręciło się sporo policjantów w bojowych czarnych mundurach. I nagle zaczęli pośpiesznie wsiadać do samochodów i odjeżdżać. Czyli gdzieś coś się działo. Być może chodziło o szybko nagłośnione przez rumuńskie media incydent kilkaset metrów dalej. Kibice z Polski zaczęli się lać między sobą, tak to przynajmniej zrelacjonowano.

Choćby to wróżyło podobne emocje, niekoniecznie zdrowe, na stadionie. Nie przypuszczałem jednak, że dojdzie do aż takiej ich eskalacji. Po pięciu minutach zdałem sobie sprawę, że prawie nie oglądam meczu! Cały czas patrzyłem co dzieje się za jedną z bramek. A działo się sporo. Dwa sektory buforowe wokół przyjezdnych z Polski (trzy tysiące sprzedanych im biletów) okazały się niewystarczające. Wiraszki z obu stron zdołali przełamać oddzielający kordon i spróbować tłuc się nawzajem. Na szczęście na krótko, policja zdołała opanować sytuację, co wcale nie oznaczało jeszcze spokoju na stadionie.Wręcz przeciwnie. 

Po kilku minutach protest rozpoczęli kibice miejscowego Rapidu. Ich klub (kiedyś walczył z Polonią Warszawa w eliminacjach do Ligi Mistrzów) znajduje się w sytuacji dramatycznej, może przestać nawet istnieć. Kibice wywiesili transparent „Rapid nigdy nie zginie” i odpalili race, które potem rzucili w polski sektor i na boisko. Mecz został na krótko przerwany.

Kolesie z Rapidu lali się z ochroną nawet w przerwie. Gdy ta się skończyła, wydawało się, że druga połowa będzie spokojniejsza. Aż tu nagle wybuchła petarda hukowa (tak to się chyba fachowo nazywa) na polskim polu karnym. Ogłuszony został nią Robert Lewandowski. Sytuacja wyglądała poważnie, bo nawet delegat UEFA zszedł na boisko, by ją lepiej ocenić.

Zrobiło się zamieszanie. Nagle do linii bocznej zaczął biec Łukasz Fabiański coś intensywnie gestykulując. Wyszedł do niego z ławki trener Nawałka. Wyglądało to tak, jakby polski bramkarz pokazywał na pole karne, krzycząc, że z Lewandowskim stało się coś naprawdę poważnego. Ten bowiem długo leżał na murawie. W końcu się podniósł, bo na szczęście nic poważnego mu się nie stało, czego dowód dał później.

Po meczu Fabiański spokojnie wyjaśniał o co mu chodziło. Otóż podbiegł do linii, ponieważ jako zawodnik znający dobrze przepisy zdał sobie sprawę, że jego kolega leżał na boisku ponad dwadzieścia sekund, więc będzie musiał je opuścić, zanim ewentualnie na nie powróci. Ponieważ Rumuni mieli wykonywać rzut rożny, a Lewandowski otrzymał do wypełnienia określoną rolę w obronie strefą, polski bramkarz chciał się dowiedzieć od trenera jak zmieni się ustawienie, gdy gwiazdy Bayernu nie będzie na murawie.

„Po prostu wykorzystałem ten moment, by zapytać trenera” - Fabiański po meczu wytłumaczył dziennikarzom.

Nie mogłem w to uwierzyć. Na stadionie wojna, ciągle coś wybucha, a ten ma głowę zimną jak lód, trzeźwo kalkuluje nawet w tak gorącym momencie, myśląc przede wszystkim o taktyce ustalonej przed meczem. Niewiarygodne! Czy można się więc dziwić, że reprezentacja Polski taki mecz wygrała?

Bo na szczęście, oprócz tego na trybunach, był jeszcze normalny mecz. I muszę z dumą stwierdzić, że udało mi się nawet nie przegapić pierwszej bramki Grosickiego, która padła szybko na samym początku. A nie było to łatwe, biorąc pod uwagę opisywane wydarzenia na trybunach. W drugiej połowie dwie dorzucił jeszcze Lewandowski, który w ten sposób potwierdził, że żadnych poważnych obrażeń na szczęście nie odniósł. Czyli pewne zwycięstwo 3:0...

Nawałka na konferencji prasowej nie chciał dobijać pokonanych, więc chwalił jak mógł... Rumunów i jej trenera Christopha Dauma, za pomysł na grę i tej gry organizację. Kto zwycięzcy zabroni?

Żeby relacja ze strefy wojennej była kompletna, dodam tylko, że po pierwszej w nocy (mecz rozpoczął się o godzinie 21:45 czasu lokalnego), gdy znalazłem się w centrum miasta, było tam jeszcze mnóstwo policji, ale zupełny spokój. Emocje opadły, co wcale nie znaczy, że coś się jednak gdzieś nie działo. Nikt mnie nie zaczepiał, włos mi z głowy nie spadł, czego najlepszy dowód stanowi ten tekst.

▬ ▬ ● ▬

Galeria