Rozgrywki nieosiągalnych prędkości

Fot. Trafnie.eu

W dwóch ćwierćfinałach Ligi Mistrzów wygrali ci, co wygrać mieli. Nie powiem, żebym specjalnie się ucieszył. Nawet dwoma bramkami Lewandowskiego...

Po porażce Paris Saint-Germain w pierwszym meczu u siebie z Barceloną 1:3, tylko naiwni mogli liczyć na cud w rewanżu. Zawsze można jednak liczyć na Zlatana Ibrahimovicia. Gdy analizuję jego zachowania i wypowiedzi, dochodzę do wniosku, że potrzebuje wroga. Gdyby go nie znalazł, mógłby się zacząć nawet lać sam ze sobą.

Ponieważ nie grał w pierwszym ćwierćfinale, postanowił nadrobić zaległości i przed rewanżem rozegrać mecz wirtualny. Zapowiedział więc swój wielki powrót na boisko. I że PSG nie ma nic do stracenia, a zawodnicy dadzą z siebie wszystko.

Gdyby piłkarze Barcelony dali mu wiarę, powinni dygotać na samą myśl o starciu ze Szwedem na Camp Nou we wtorkowy wieczór. Ale nie dali i było tak jak wszyscy, poza Ibrahimovicem, się spodziewali. Barca wygrała 2:0, pewnie awansując do półfinału.

Mnie zastanawia jedno – po co wygadywał (wypisywał) takie głupoty? Przecież ktoś nawet średnio zorientowany w futbolowych realiach musiał zdawać sobie sprawę, że PSG mogło napinać się do granic możliwości, a i tak szansę na sukces miało iluzoryczne. Czy Ibrahimović ciągle czuje potrzebę odreagowania po niezbyt miłym dla siebie pobycie w Barcelonie, więc musi prowadzić z nią przynajmniej wojnę na słowa?

Teraz drugi mecz i pogrom FC Porto. Bayern przed tygodniem przegrał w Portugalii 1:3. We wtorek już do przerwy skarcił zuchwałych rywali strzelając im aż pięć bramek, by ostatecznie zdemolować 6:1. Dwa trafienia zaliczył Robert Lewandowski. Jedno po wręcz kosmicznej akcji, ale specjalnie mnie to nie cieszy. I spróbuje wyjaśnić dlaczego.
Po pierwszym meczu obu drużyn miałem nadzieję, że Porto jednak uda się awansować.

Powód był dość prosty – jakaś odmiana w Lidze Mistrzów mile widziana. Od lat ciągle te same drużyny walczą o srebrny puchar. Dlatego w półfinale znów jest Bayern i Barcelona. W środę na pewno będzie też klub z Madrytu, czyli na pewno jeden z ubiegłorocznych finalistów. Tylko Juventus lub Monaco z ostatniej pary trochę odświeżą towarzystwo. Ale tylko trochę.

Liga Mistrzów to dla większości impreza zupełnie nieosiągalnych prędkości. Nie ma żadnych szans, by choćby zbliżyć się do kilku potentatów. Nie jest to zbyt optymistyczny wniosek dla mieszkańca kraju będącego piłkarską prowincją. Bo nie daje najmniejszych nadziei, że w przewidywalnej przyszłości coś się zmieni. Choć jedno zmieni się na pewno - przepaść między potentatami a resztą będzie jeszcze głębsza, choć już jest straszna.

Tego samego dnia, w którym Bayern gromił Porto, Wisła Kraków poinformowała, że testuje nowego zawodnika – Tomasza Cywkę. Polski pomocnik zwiedził wcześniej w Anglii kilka klubów. Ostatni raz (według moich obliczeń) zagrał trzeciego stycznia w meczu Pucharu Anglii w barwach trzecioligowego Rochdale z Nottingham Forest. Zagrał to trochę za dużo powiedziane. Wszedł na boisko na zmianę w 82 minucie. Nie przeszkadza mu to jednak w testach w polskim klubie, który zajmuje piąte miejsce w tabeli Ekstraklasy.

Ta informacja nie ma oczywiście nic wspólnego z wynikami w Lidze Mistrzów. Oczywiście teoretycznie...

▬ ▬ ● ▬