2024-10-03
Rzeczywiście brutalna?
Rzeczywiście brutalna?
Czytając komentarze po drugiej kolejce Ligi Mistrzów mam ochotę niektórym pozazdrościć problemów. Innym raczej współczuć z powodu naiwności.
Czytam, że „cały Madryt płacze”. Chodzi o porażki dwóch miejscowych klubów, Realu i Atletico, w Lidze Mistrzów właśnie. Po pierwsze, nie cały, bo w Madrycie jest jeszcze jeden klub z pierwszej ligi, Rayo Vallecano, którego od lat darzę nieskrywaną sympatią z kilku powodów. Po drugie, daj nam Boże choć raz taki problem, żebyśmy mogli się przejmować naraz dwoma porażkami drużyn z jednego miasta w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach na świecie!
Próbuję sobie wyobrazić, choć niestety wyobraźni nie starcza, że w Lidze Mistrzów grają dwie polskie drużyny z jednego miasta. Abstrakcja totalna, ale doprowadźmy rozumowanie do końca. Marzę, by przeczytać tytuł, że po dwóch porażkach cała Warszawa (Legia i Polonia), cała Łódź (ŁKS i Widzew) czy cały Kraków płacze (Cracovia i Wisła). Gdyby do takie sytuacji doszło, choć nigdy nie dojdzie, każda z tych drużyn mogłaby dostać ciężkie baty, gdyby tylko doszło...
Niestety mieszkańcy Madrytu są już tak rozbestwieni od lat wynikami swoich dwóch najlepszych klubów w europejskich pucharach, że chyba nie przyjmują do wiadomości możliwości porażek obu jednocześnie. Choć przyznać trzeba, że ta Atletico z Benfiką Lizbona aż 0:4 jest naprawdę bolesna. Ale z drugiej strony rywale to nie przysłowiowe „florki”, regularnie grywają w Lidze Mistrzów i u siebie bywają groźni.
Z kolei Real przegrał na wyjeździe z Lille 0:1. Choć zaczął być postrzegany po pozyskaniu Kyliana Mbappé jako maszyna do wygrywania, nikt się z tego powodu przed nim nie położy na murawie i nie pozwoli po sobie przespacerować do zwycięstwa. Zauważył to na konferencji prasowej już przed meczem o Superpuchar Europy w Warszawie trener Realu Carlo Ancelotti, mówiąc o jeszcze większej presji jakiej będzie poddawana za każdym razem do końca nowego sezonu.
Przeczytałem, że nie tylko Madryt, ale po porażce Bayernu płacze też Monachium, a Liga Mistrzów jest niezwykle brutalna. Tu już na pewno nie całe Monachium, bo „Sześćdziesiątka”, jak nazywana jest miejscowa drużyna TSV 1860, ma wciąż wielu sympatyków, choć aktualnie występuje w trzeciej lidze.
A jeśli mowa o brutalności, to określenie bardziej dotyczy piłki nożnej, a nie konkretnych rozgrywek. Bo piłka na pewno sprawiedliwa nie jest, czego dowodem środowy mecz w Birmingham, w którym Aston Villa wygrała z Bayernem 1:0. Cóż z tego, ze ten przeważał, skoro zadziałała, jak zawsze (!), zasada – skuteczniejszy wygrywa.
Anglicy byli skuteczniejsi w obronie, bo bramki sobie strzelić nie dali, choć długimi okresami głównie się bronili. I byli także skuteczniejsi w ataku, skoro strzelili zwycięskiego gola. Dwudziestoletni Kolumbijczyk Jhon Duran otrzymał długie podanie i zanim kopnął piłkę spojrzał jak ustawiony jest bramkarz Bayernu Manuel Neuer. Ten jak wiadomo lubi wychodzić z bramki i znajdował się właśnie daleko prze nią, co napastnik Aston Villi wykorzystał skutecznie go lobując i zdobywając zwycięskiego gola.
Ponieważ nie jestem emocjonalnie zaangażowany i nie wspieram żadnej z drużyn w Lidze Mistrzów, takie akcje i takie wyniki przyjmuję ze zrozumieniem i bez niepotrzebnych emocji. Emocjonuję się za to z przyjemnością wszelkimi meczami, których rezultaty teoretycznie można uznać za… dziwne. Na przykład Feyenoord Rotterdam w pierwszej kolejce został rozjechany u siebie przez Bayer Leverkusen, przegrywając aż 0:4. W następnej, grając na wyjeździe z hiszpańską Gironą, czyli drużyną też z teoretycznie silniejszej ligi, powinien również łatwo przegrać. A wygrał 3:2 po meczu, w którym były dwa niewykorzystane karne i dwa samobóje.
Dlatego nie uważam Ligi Mistrzów za brutalną, ale naprawdę ciekawą. Bo na tych kilku przykładach widać, że naprawdę trudno się nią znudzić. Miejmy nadzieję, że tak będzie do końca sezonu z finałem włącznie.
▬ ▬ ● ▬