Scyzoryki z Wiedniem w tle

Fot. trafnie.eu

Obśmiewana, wręcz wyszydzana, ale po dwóch miesiącach przerwy z niecierpliwością wyczekiwana – piłkarska Ekstraklasa rozpoczęła rundę wiosenną.

Już pierwszego dnia poczułem się swojsko. Na trybunach w Lubinie słychać „Jeb…, jeb… PZPN”, a na Konwiktorskiej w Warszawie protest kibiców. Nie ma mowy o pomyłce. W czasach wszechpotężnych korporacji unifikujących co tylko się da, Ekstraklasa zachowała własny wyraz. Ciągle jest nie do podrobienia!

Przyznać trzeba, że w ostatnich miesiącach swój niepodważalny wkład miał w to prezes Polonii Ireneusz Król. Jeszcze na początku sezonu kibice „Czarnych Koszul” byli mu wdzięczni, że mogą dalej oglądać drużynę w ekstraklasie. Ale nawet oni doszli już do ściany. Po kolejnych deklaracjach bez pokrycia, na piątkowym meczu z Lechią opuścili centralną część trybuny „Kamiennej”, by lepiej było widać pozostawiony tam transparent wykpiwający prezesa: „Jestem w Wiedniu, robię przelew”. Nikomu do śmiechu jednak nie było, przynajmniej na Konwiktorskiej. W tym kontekście tragikomicznego wymiaru nabrała tylko odpowiedź Króla na jedno z pytań z wywiadu udzielonego w połowie grudnia katowickiemu „Sportowi":  

„Jest pan Ślązakiem, który już zasymilował się w stolicy?

Ireneusz Król: Trzeba by o to kibiców Polonii zapytać, ale na naszej „żylecie”, czyli „Trybunie Kamiennej”, mogę usiąść spokojnie”.

Czy dlatego zostawili na niej w piątek aż tyle miejsca dla pana prezesa?

Polonia zremisowała w pierwszej kolejce z Lechią 1:1. Choć mogłaby się domagać zwycięstwa, gdyby PZPN zaliczył jej jeszcze jedną bramkę. Kto zanotował trafienie w Chorzowie? Baszczyński z podania Teodorczyka. Lechowi ten „swojak” już na niewiele się przydał, bo nie ma większego znaczenia czy wygrywa się 3:0, czy 4:0. Polonii dwa dodatkowe punkty przydałyby się bardzo. Byłaby teraz nawet głównym kandydatem do tytułu. Ale połowie Polonii (tyle zostało z drużyny) już niekoniecznie. Więcej zwycięstw, to jeszcze większe premie, czyli jeszcze większe długi i problemy.     

Legia i jej prezes takich problemów nie ma. Legia problemy ma większe. Teoretycznie posiada brykę, która powinna sama jeździć, tylko nikt na razie nie wie jak wrzucać w niej najwyższe biegi. Miała być prosta droga do mistrzostwa, a już pierwszy etap okazał się mocno wyboisty. Legia dała się ograć w Kielcach Koronie. Nie jestem tym akurat zaskoczony jak inni. Wiadomo było, że napompowane adrenaliną „Scyzoryki” nie odpuszczą „pewnym kandydatom na mistrza”, choćby w następnym meczu nie mieli już siły się ruszać. Tak wszyscy będą grali z Legią aż do czerwca. Trener Urban uważa, że jego piłkarze przegrali mecz stałymi fragmentami gry, z których dali sobie strzelić bramki. Aż tak prostych przyczyn porażki bym nie forsował, pogrzebałbym trochę głębiej. Ale to problem pana trenera, nie mój.

Wszystkim, którzy już zachłystują się gwiazdami po pierwszych meczach (Przybecki, Telichowski, Hämäläinen, Zahorski?) przekornie przypomnę Gergo Lovrencsicsa. Dlaczego akurat jego? Przecież był największą gwiazdą inauguracyjnej kolejki rundy jesiennej! W pierwszej wiosennej udało mu się nawet wejść na boisko, ale dopiero po przerwie...

▬ ▬ ● ▬