Sensacja? Bądźmy poważni...

Fot. Trafnie.eu

W Anglii w piłkę grają właściwie na okrągło. Pierwszy weekend stycznia tradycyjnie jest terminem zarezerwowanym dla krajowego pucharu.

Z tymi rozgrywkami związane są pewne obrazki, które zawsze oglądam z rozkoszą. Angielskie stacje telewizyjne przeprowadzają transmisje z… transmisji losowania par kolejnej rundy pucharu. Wybierają zawsze jakiś malutki klubik i wysyłają tam ekipę z kamerą. Jego piłkarze oglądają w telewizji ceremonię losowania. Jeśli trafią na jeden ze sławnych zespołów z Premier League, a jeszcze okaże się, że zagrają z nim na wyjeździe, wpadają w prawdziwy amok. Zaczynają tak wariować ze szczęścia, jakby właśnie zdobyli Puchar Anglii.

Kto nie zrozumie tego fenomenu, nie zrozumie czym jest piłka nożna w Anglii. Z pozoru wszystko wydaje się bowiem absurdalne. Bo jak można się cieszyć z wylosowania potencjalnie najtrudniejszego rywala, z którym trzeba na dodatek grać na jego stadionie? Ponieważ nie obowiązuje zasada, że automatycznie gospodarzem meczu jest drużyna z niższej ligi, dla jej piłkarzy i kibiców wyprawa na Anfield Road, Stamford Bridge czy Old Trafford, stanowi los wygrany na loterii. O takich spotkaniach się marzy i długo je pamięta.

Potwierdzeniem owego fenomenu był niedzielny pojedynek Liverpoolu z Plymouth Argyle. Z południa Anglii na Anfield Road wybrało się aż 8600 kibiców!!! I pewnie wszyscy będą ten dzień pamiętali do końca życia. Ich drużyna bezbramkowo zremisowała, co zgodnie z obowiązującymi przepisami oznacza, że zwycięzcę rywalizacji wyłoni drugi mecz. A ten odbędzie się w Plymouth. Czyli miejscowi kibice jeszcze raz obejrzą w akcji Liverpool. Ciekawe tylko w jakim składzie?

Przeczytałem na jednym z portali, że doszło do sensacji. Chyba tylko dla tych, których interesuje suchy wynik. Menedżer drużyny gości Derek Adams był dumny ze swoich graczy występujących w czwartej lidze. Zalecił im skrajnie defensywną taktykę. W pierwszej połowie Liverpool zanotował 88 procentowe posiadanie piłki! W drugiej „tylko” 77 procent. Adams bez przesadnej skromności zakomunikował po meczu, że był to jeden z najlepszych przykładów gry obronnej jakie widział Anfield Road!

Zapomniał wspomnieć o pewnym drobiazgu. Jego dzielna drużyna grała praktycznie z zespołem młodzieżowym Liverpoolu. Jürgen Klopp posłał do boju najmłodszą ekipę w historii pucharowych występów klubu. Średnia wieku najzdolniejszych dzieciaków z akademii Liverpool FC wyniosła 21 lat i 296 dni. A byłaby znacznie niższa, gdyby nie Lucas Leiva (29 lat), wyraźnie nie pasujący do towarzystwa, dla którego był to może ostatni występ w klubowych barwach.

Gdy niemiecki menedżer zorientował się, że młodziaki same nie dają rady, wpuścił na boisko trzech asiorów z pierwszej drużyny - Daniela Sturridge’a, Adama Lallanę i Roberto Firmino. Nie byli już jednak w stanie niczego zmienić...

Piłkarze z niższych lig podchodzą do meczów w Pucharze Anglii z nieprawdopodobną ambicją. Dla nich pojedynek z teoretycznie silniejszym rywalem jest zawsze jak finał na Wembley. Dlatego nie tak łatwo ograć potencjalnego słabeusza rezerwowym składem. I Klopp się o tym boleśnie przekonał.

Ale krajowy puchar nie jest już potentatom potrzebny. Liczy się tylko liga, dzięki której można wywalczyć awans do Ligi Mistrzów. Reszta stanowi jedynie kłopot. Nawet najstarsze piłkarskie rozgrywki na świecie, czyli dostojny Puchar Anglii, teraz ważne głównie dla młodziaków. Smutna refleksja dotycząca skrajnie skomercjalizowanego współczesnego futbolu.

▬ ▬ ● ▬