Średnia 1,6 na mecz

Reprezentacja Polski pokonała na wyjeździe San Marino 7:1. Przed takimi meczami zadaje się zazwyczaj jedno pytanie. Już wiem, że lepiej zadać i drugie.

Po pierwszej połowie Polska prowadziła 4:0. Wszystko wyglądało tak, jak miało wyglądać. Pełna koncentracja od samego początku, szybka gra na jeden, dwa kontakty. I pierwsza bramka zdobyta przez Roberta Lewandowskiego już w piątej minucie stanowiąca odpowiedź na to zasygnalizowane pytanie, czyli – kiedy padnie pierwsza bramka?

Bo jeśli gra się z San Marino, 209. drużyną w rankingu FIFA (przedostatnie miejsce!), najważniejsze jest ją „napocząć” zdobywając jak najszybciej bramkę. Jeśli to się nie udaje, z każdą następną minutą ciśnienie rośnie. Reprezentacji Polski się udało, więc zamiast niepotrzebnej presji oglądaliśmy składną grę i następne gole. Kolejny w wykonaniu Lewandowskiego, dla którego była to już 72 bramka w reprezentacji.

Gdy drużyny pojawiły się na murawie po przerwie, to już bez niego. Trener Paulo Sousa zmienił jeszcze Wojciecha Szczęsnego i Jakuba Modera, a więc całą trójkę, jaka ostała się w składzie po meczu z Albanią, co wydawało się logiczne. Bo kiedy dać szansę dublerom, jak nie w takim momencie, takiego meczu? Szczególnie przed następnym już za trzy dni z najlepszą w grupie Anglią.

Niestety okazało się, że polska drużyna została w szatni. Zostały przynajmniej głowy zawodników, którzy byli na murawie. Dwie minuty po przerwie Kamil Piątkowski zaliczył udaną asystę. Niestety nie przy kolejnej bramce Polaków, ale golu dla San Marino. W zupełnie niegroźnej sytuacji tak źle podawał piłkę do Michała Helika, że rywale strzelili bramkę. Żeby zrozumieć jaką ma dla nich znaczenie trzeba dodać, że była dopiero drugą w tym roku.

W ten sposób spełnili przedmeczowe marzenie. O remisie czy zwycięstwie nikt z nich nie myślał, skoro prawie wszystkie mecze przegrywają. Za to bramka wydawała się bardziej realistycznym pragnieniem. I Piątkowski pomógł je zrealizować.

Zawodnicy San Marino, którzy przed przerwą nie stworzyli sobie nawet pół sytuacji bramkowej, tak się rozochocili, że zaczęli oddawać kolejne strzały, atakować naszych już na ich połowie. Wyglądało to naprawdę nie za ciekawie na tle jednej z najsłabszych przecież reprezentacji na świecie.

Dopiero pod koniec meczu piłkarze Sousy potrafili wrócić do równowagi i za sprawą Adama Buksy, który wszedł za Lewandowskiego zaliczając hat-tricka, wygrali ostatecznie 7:1. Takiego wyniku nie osiąga się w każdym meczu, jednak już trafiłem na tytuł nie pozostawiający wątpliwości, że „niesmak pozostał”.

Czyli przed meczami z zespołami klasy San Marino należy zadawać nie jedno, ale dwa pytania. Nie tylko kiedy padnie pierwsza bramka, ale też czy żadnej nie damy sobie strzelić? Gdy zna się już na nie odpowiedzi po niedzielnym spotkaniu, trzeba niestety dodać, że był to dziesiąty mecz Sousy w roli polskiego selekcjonera i aż szesnasta stracona w nich bramka! Średnia 1,6 jest więcej niż niepokojąca. Szczególnie przed spotkaniem z Anglią za kilka dni, które na pewno zweryfikuje prawdziwą wartość drużyny.

▬ ▬ ● ▬