Stare grzechy

Fot. Trafnie.eu

Okno transferowe zamknięte. Przynajmniej w najlepszych ligach na zachodzie Europy. Jak zwykle pojawi się teraz mnóstwo podsumowań. Zacznę od własnego.

Od razu zaznaczam – mocno subiektywnego. Będzie dotyczyło tylko transferów Polaków do zagranicznych klubów, a dokładnie starych grzechów, które im towarzyszą. Podsumowanie to nawet złe słowo. Raczej dwa wnioski, nad którymi warto przynajmniej chwilę się zastanowić.

Wniosek pierwszy – magia nazw. Niestety powtarza się od lat i nic nie wskazuje na to, by coś mogło się zmienić w przewidywanej przyszłości. Tłumaczę to sobie następująco – transfery do wielkich klubów stanowią dla lokalnych mediów i kibiców substytut sukcesów, jakie te kluby osiągają (osiągały) w europejskiej piłce, ponieważ polskie nigdy się z nimi nie mogły i nie mogą równać.

Typowym przykładem jest transfer młodego bramkarza Ruchu Chorzów Kamila Grabary do Liverpoolu. W komentarzach czuję takie podniecenie, jakby siedemnastoletni chłopak za chwilę miał unieść Puchar Mistrzów, kopiując pamiętny wyczyn Jerzego Dudka w Stambule. Życzę Grabarze, by kiedyś mu się to udało. Niestety prawda o młodych Polakach, którzy w młodym wieku trafili do wielkich klubów jest dość smutna. To często pocałunek śmierci.

Wojciech Szczęsny należy do nielicznych wyjątków, którym się udało, więc przebił się do podstawowego składu Arsenalu. Jednak cała armia jego rodaków przepadła w tej rywalizacji. Bo do tych najsławniejszych klubów najlepiej trafić już jako dorosły piłkarz mający na koncie występy w drużynie seniorów jakiegoś zespołu, nawet zupełnie przeciętnego. Paradoksalnie bowiem najtrudniej się tam przebić z drużyny juniorów. Trzeba być naprawdę super, mega, giga talentem. Reszta jest z góry przegrana.

Co będzie z Grabarą? Ważne, by w porę realistycznie ocenił swoje szanse jakie ma na przebicie się do kadry seniorów. Jeśli stwierdzi, że są minimalne, niech zmyka stamtąd błyskawicznie. Przeczytałem jeden z tytułów związanych z jego transferem – Grabara zagra w Liverpoolu! Mogę tylko powtórzyć to, co kiedyś napisałem (i niestety się sprawdziło!) w przypadku transferu Bartosza Salamona do Milanu, gdy krzyczano w tytułach, że zagra tam razem z Mario Balotellim: „Na razie to jest w kadrze Milanu, tak jak i on. Czy zagra i kiedy, to się okaże”.

Wniosek drugi, wynikający z przeszacowania transferów zawodników. Gdy wymieniana jest nazwa ich nowego klubu, z reguły nikt nie dokonuje precyzyjnej analizy zakupu. Mija tydzień, dwa i zaczynają się pytania – dlaczego on nie gra? Ano dlatego, że nikt go nie kupował po to, by grał. Piłkarzy nie kupuje się bowiem do drużyny, tylko do klubowej kadry.

Najlepszy przykład stanowi Thiago Cionek, który znów nie zadebiutował w Serie A w barwach Palermo, po transferze z drugoligowej Modeny. Trzeci mecz z rzędu spędził na ławce rezerwowych. Wynika z tego, że właśnie po to go sprowadzono. Tylko jedenastu zawodników może wyjść na boisko. Kolejni siadają na ławę, a reszta z klubowej kadry walczy o to, by się znaleźć w szerokim składzie na mecz – tak w dużym skrócie. W drużynie musi być cały czas rywalizacja na treningach. To gwarantuje odpowiedni poziom.

Po transferze Cionka widać, że na razie ma pomagać lepszym od siebie w klubowej kadrze w utrzymaniu odpowiedniej formy, choć to niedobra informacja dla Adama Nawałki. Polski obrońca jest przecież potencjalnym kadrowiczem. Ale sam sobie zgotował ten los pół roku przed mistrzostwami Europy. Jeśli się przebije do podstawowego składu Palermo, to może też wywalczyć sobie miejsce w kadrze na EURO 2016.

▬ ▬ ● ▬