Super mecz? Super jaja!

W Warszawie odbyła się impreza o charakterze wybitnie komercyjnym niesłusznie kojarzona głównie z piłką nożną. Służyła przede wszystkim zarabianiu pieniędzy.

Polska to daleka piłkarska prowincja. Histeria związana z dyskwalifikacją Legii pokazuje najlepiej jak wielkie jest ciśnienie na grę choćby w fazie grupowej Ligi Mistrzów, co nie udaje się już od osiemnastu lat. Nie ma więc szans, by obejrzeć nad Wisłą prawdziwą drużynę w prawdziwych rozgrywkach. Bo przecież nie jest taką tragicznie słaby Celtic.

Dlatego trzeba pochwalić firmę Polish Sport Promotion za to, że potrafiła się wstrzelić w lukę rynkową. Wykorzystała prosty patent – jak zapłacisz najlepszym ile chcą, zagrają gdzie chcesz. Oczywiście tak, by sobie nie zrobić krzywdy. I oczywiście wpadną tylko na kilka godzin. Ale jak się nie ma co się lubi, to...

Na tej bazie firma zapłaciła za przyjazd do Polski w ubiegłym roku Barcelony. Ta zagrała w Gdańsku w rezerwowym składzie (nie przyleciał nawet jej nowy trener) z Lechią. Ale ponieważ w ostatnich latach do Polski nie przylatują żadne mocne drużyny klubowe, więc tę komercyjną imprezę ochrzczono buńczucznie jako „Super Mecz”. Ponieważ nie miała na tym obszarze żadnej konkurencji, można to było robić bezkarnie.

Minął rok i właśnie powtórzono patent ściągając do Warszawy Real Madryt i Fiorentinę. W ostatnich tygodniach wynajęte do tego media bombardowały oczy i uszy informacjami o zbliżającym się wielkim wydarzeniu, kolejnej edycji „Super Meczu”. Okazało się, że super to były w nim najwyżej jaja!

Muszę pochwalić jednak firmę, że przynajmniej przed dziennikarzami nie próbowała odgrywać świętego Mikołaja, przynoszącego im w sierpniu prezenty. Jasno określiła ich rolę – mają pomagać w zarabianiu pieniędzy.

„W kwestiach spornych bądź budzących wątpliwości, ostateczną i wiążącą decyzję oraz interpretację powyższego regulaminu podejmuje Organizator, każdorazowo kierując się dobrem najwyższym ogólnie pojętym dla całości imprezy” - oto wstępny fragment instrukcji dla tych, którym zachciało się starać o akredytacje.

Musieli wysłać maila do firmy podając swoje dane i czekać:

„Z osobami, którym akredytacja zostanie przyznana skontaktujemy się mailowo do 12.08.2014 r. poprzez przesłanie linka do systemu akredytacji”.

Czyli ci, którzy się nie doczekali na odpowiedź powinni się domyślić, że żadna nie nadejdzie. Bardzo słuszna metoda. Po co tracić czas i energię na wysyłanie maili do nieszczęśników, którzy nie będą już przydatni firmie w zarabianiu przez nią kasy.
Natomiast gdyby ktoś z akredytacją za bardzo się rozochocił, został szybko sprowadzony na ziemię kolejnym komunikatem:

„Wstęp do MIX ZONE mają wyłącznie media partnerskie Super Meczu”.

Też uważam to za słuszną decyzję. Po co robić w strefie wywiadów niepotrzebny tłok. Powinni tam mieć wstęp wyłącznie wynajęci do rozreklamowania imprezy. Przynajmniej zagwarantują, że materiały będą „skrzywione” w odpowiednią stronę. Reszta jest zbędna.

Jak firma obrosła w piórka przekonała mnie już wcześniej wypowiedź jej szefa, Tomasza Rachwała. Przed niedawnym meczem Śląska z Borussią Dortmund we Wrocławiu, też organizowanym przez PSP, popisał się wyjątkowo aroganckim wynurzeniem:

„Chcemy zmienić tradycję miasta, chcemy sprzedawać bilety, a nie je rozdawać”.

Nikt nie każe nikomu niczego rozdawać. Ale nikt nie ma też obowiązku kupowania towaru gorszej jakości po skandalicznie zawyżonych cenach. Sprawdziłem ile kosztowały bilety na mecz o Superpuchar Europy, który odbył się we wtorek w Cardiff – od 40 do 110 funtów. Czyli od ~210 do ~575 zł. Ceny w Warszawie – od 190 do 950 zł.

A co oferowano w zamian? W Walii poważny mecz Realu z Sevillą o jedno z najważniejszych trofeów w piłce klubowej. Na pewno nie byłem nim zawiedziony. W Warszawie – imprezę komercyjną, przed rozpoczęciem której do końca mamiono klientów informacjami co dostaną za mocno przepłacony bilet. Trener Carlo Ancelotti wygadywał na konferencji prasowej, że podchodzi do niej bardzo poważnie. Jeśli równie poważnie podejdzie do rozpoczynającego się za moment sezonu, należy się zastanowić kto obok Realu będzie się bronił przed spadkiem z La Liga.

W Warszawie jego piłkarze raczej się nie przemęczali, więc przegrali z Fiorentiną 1:2. Oczywiście ci, którzy w ogóle pojawili się na boisku, bo na przykład taki Bale się nie pojawił. Ronaldo musiał wystąpić do przerwy, bo inaczej obecne na trybunach dzieciaki najpierw by się rozpłakały, a po zmianie pampersów zaczęły rewolucję. Podobał mi się nawet kontratak, po którym Portugalczyk zdobył bramkę. Pomyślałem, że wręcz wzorcowy, ale na ziemię sprowadził mnie komentarz Marcina Żewłakowa:
„W takim prawdziwym meczu o stawkę nie powinno to podanie przejść”.

Nie wszyscy dali się nabrać na hasło reklamujące imprezę komercyjną, bo według niepotwierdzonych informacji (innych niestety nie znalazłem) nie udało się sprzedać nawet trzech czwartych biletów na trybuny mogące pomieścić 55 tysięcy widzów.

Najlepszym podsumowaniem imprezy było pojawienie się na kwadrans przed jej końcem farbowanego Cristiano Ronaldo. Brzuchaty koleś w kompletnym stroju piłkarskim Realu, z numerem, „7” na plecach, spokojnie wbiegł na murawę i przez pewien czas hasał sobie po polu karnym. Nawet wymienił jakąś uwagę z Benzemą. Prawdziwe super jaja na miarę hasła reklamowego imprezy!!!

Zdaję sobie sprawę, że Real do Warszawy za darmo nie przyleci. Jeśli wierzyć prasowym spekulacjom trzeba było za to zapłacić półtora miliona euro. Ale to jeszcze nie powód, bym godził się z faktem, by ktoś doił kibiców ile wlezie, wykorzystując swoją monopolistyczną pozycję na niezagospodarowanym jeszcze fragmencie rynku. Mam nadzieję, że dzięki zdrowej konkurencji obejrzymy jeszcze w Polsce normalne mecze za normalne pieniądze.

▬ ▬ ● ▬