Święty Mikołaj przyjechał z…

Reprezentacja Polski przegrała w Kiszyniowie z Mołdawią 2:3. Wynik dziwny, biorąc pod uwagę pierwszą połowę. Niestety oczywisty, biorąc pod uwagę drugą.

W meczu eliminacyjnym do mistrzostw Europy w 2024 roku do przerwy Polska prowadziła 2:0. Jak najbardziej zasłużenie. Nie minął nawet kwadrans, gdy padła pierwsza bramka, którą Arkadiusz Milik zdobył po podaniu Roberta Lewandowskiego. Następnie zamienili się rolami i drugi podwyższył prowadzenie po podaniu pierwszego.

To był najmniejszy wymiar kary dla gospodarzy, będących szarym tłem dla gości. Sam Lewandowski mógł zaliczyć hat-tricka, ale piłka po jego dwóch strzałach minęła bramkę. Statystyki dla gospodarzy były wręcz tragiczne. Posiadanie piłki: 30 do 70 procent. Strzały na bramkę: 0 do 10. Tylko w faulach mieli zdecydowaną przewagę: 14 do 3.

Od początku drugiej połowy można się było zastanawiać, czy drużyny nie zamieniły się w przerwie... koszulkami. A może gościom na stadionie w Kiszyniowie zrobiło się szkoda bezradnych gospodarzy i postanowili im pomóc? Już po kilku minutach Mołdawianie strzelili bramkę po błędzie Piotra Zielińskiego przy wyprowadzaniu piłki. Okazało się, że choć to czerwiec, to z Polski przyjechał do Kiszyniowa Święty Mikołaj, który postanowił rozdawać kolejna prezenty.

Bo kolejny błąd przy wyprowadzaniu piłki, tym razem w wykonaniu Tomasza Kędziory, zakończył się drugą straconą bramką. I jakby nieszczęść było mało, Wojciech Szczęsny, bohater ostatniego meczu z Niemcami (!), podarował Mołdawianom trzeciego gola, bo zdobyli go po jego błędzie, czyli złym wyjściu do dośrodkowania.

Niektórzy uważają, że ten wynik jest niewytłumaczalny. Na takie opinie już trafiłem. Bez żartów, bo trudno o głupszą refleksję. Można go wytłumaczyć bez problemu, choć wnioski będą zdecydowanie banalne. Mecz składa się z dwóch połów. Jak ktoś uwierzy, że po pierwszej go już wygrał, może się dla niego zakończyć tak, jak zakończył się ten w Kiszyniowie. Brak koncentracji kosztuje drogo. Nasi chyba uwierzyli, może nawet podświadomie, że „florki” z Mołdawii nie są już w stanie im podskoczyć po przerwie, więc wyszło, jak wyszło.

Bo wtedy widać najlepiej, że piłka to gra głów. Polska drużyna z każdą minutą po przerwie siadała mentalnie, aż kompletnie oklapła. Na kwadrans przed końcem stworzyła nawet sytuację (przy prowadzeniu 2:1), by prawdopodobnie zapewnić sobie zwycięstwo, ale jej nie wykorzystała.

Generalny wniosek jest taki, że piłka (życie!) uczy pokory. Trener Mołdawii Siergiej Kleszczenko miał jej przed meczem aż za dużo. Twierdził, że o awansie do finałów przyszłorocznych mistrzostw Europy nie myśli, bo jest dla jego drużyny nierealny. Chciałby tylko sprawić Polakom jak najwięcej problemów. Chyba jednak z tą pokorą przesadził. Na razie Mołdawia zajmuje miejsce w tabeli przed Polską...

▬ ▬ ● ▬