Szlaban dla piłkarskiego szrotu

Fot. trafnie.eu

Dzień po meczu z San Marino prezes PZPN zapowiedział wprowadzenie nowej reformy. Tradycyjna polska gościnność zostanie wystawiona na próbę.  

W trosce o rodzime talenty Zbigniew Boniek postanowił zamknąć drzwi obcokrajowcom, którzy zabierają im miejsca w klubach. W Ekstraklasie i pierwszej lidze mają zostać wprowadzone limity, a w niższych zupełny zakaz zatrudniania piłkarskiego szrotu. Pomysł szczytny, tylko trochę ułomny już z założenia…

„Prawo jest takie, że limit może być nałożony tylko na zawodników spoza Unii. Nie wiemy jeszcze, ilu obcokrajowców będzie grało w Ekstraklasie. Dyskutujemy. W niższych ligach wprowadzenie tego przepisu będzie łatwiejsze” – powiedział Boniek „Faktowi”.

Gdyby obowiązywały zdrowe zasady, a teoretycznie na takich powinien się opierać sport, temat należałoby uznać za wydumany. Lepszy wypierałby gorszego. Niestety praktyka znacznie odbiega od teorii. Polska to całkiem dobre miejsce do zarabiania pieniędzy dla piłkarskich wyrobników. Pensje, w stosunku do poziomu ligi, są zupełnie atrakcyjne. Jeśli komuś uda się w niej zaczepić, może nieźle egzystować przez lata. Pod warunkiem oczywiście, że ktoś na czas wypłaci należności wynikające z wysokości kontraktu. Bo z tym bywa różnie.    

Trudno nie zgodzić się generalnie z kierunkiem obranym przez Bońka, ale…

Nie jest ważne jak kto potrafi grać w piłkę, ważne, by go umieć sprzedać. A tym zajmują się agenci. Jednak żeby piłkarza sprzedać, ktoś musi go jeszcze kupić. Niestety żadnymi przepisami nie da się nakazać kupować mądrze.

Agenci, gdy podłapią nowicjusza w futbolowym biznesie, przyczepią się do niego jak pijawki i wyciągną z konta co się da.

Józef Wojciechowski jest tu przykładem wymarzonym. Płacił ile mu mówili. Przy okazji mówili też, że ma najlepszych piłkarzy w Polsce (i nie chodziło wyłącznie o obcokrajowców). Uwierzył, więc taśmowo zwalniał trenerów, którzy nie potrafili osiągać najlepszych wyników z tymi najlepszymi piłkarzami.

Usłyszałem niedawno słodko-kwaśną anegdotkę, jak to trener Theo Bos jedząc obiad na zgrupowaniu dowiedział się, że ma w drużynie nowego obrońcę. „Ale ja go nie chciałem” – stwierdził zdziwiony. Nieważne kogo chciał. Ważne kogo agenci zdołali wcisnąć prezesowi.    

Efekt jest taki, że Wojciechowskiego już w piłce nie ma, tak jak i Polonii w Ekstraklasie. Tylko agenci zostali i mają się świetnie. Czy korzystający z ich pośrednictwa zawodnicy również?

Na pewno nie wszyscy. Problem nie dotyczy tylko wyrobników wciskanych przez cwaniaków do polskich klubów, ale także sprzedaży naszych orłów za granicę. Na przykładzie Mateusza Klicha należałoby się uczyć jak nie przeprowadzać transferów. Młody chłopak wrzucony prosto w łapy trenera Feliksa Magatha, stracił w Wolfburgu półtora roku. Dopiero po przeprowadzce do Holandii odżył i pokazuje co potrafi. Z taką formą jak w ostatnich meczach w reprezentacji miałby pewne miejsce w drużynie podczas EURO 2012…

Gdyby w polskiej piłce pracowali tylko ci, którzy się na niej znają, nie robili na boku żadnych interesów, pewnie nie trzeba by wprowadzać limitów dotyczących obcokrajowców. Ale chyba za bardzo się rozmarzyłem.  

       ▬ ▬ ● ▬