Tak niewiele zabrakło?

Lech Poznań rozpoczął udział w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy od wyjazdowej porażki z Villarrealem. Wynik nie powinien dziwić, ale…

Nie powinien dlatego, że to najsilniejsza drużyna w grupie, może nawet w całej Lidze Konferencji Europy w tym sezonie. Gdy jednak doprecyzuje się informacje i poda szczegóły meczu, mogą rodzić się pewne wątpliwości.

Otóż Lech przegrał w Walencji (tam Villarreal rozgrywa swoje mecze, ponieważ jego stadion jest przebudowywany) 3:4. Pierwszą bramkę zdobył już w drugiej minucie. Jednak do przerwy gospodarze zdołali strzelić aż trzy. Wydawało się, że w drugiej połowie jeszcze wyśrubują wynik. Ale w 25. sekundzie po wznowieniu gry Lech wywalczył karnego zamienionego na gola przez Mikaela Ishaka, który zdobył potem jeszcze jedną bramkę.

Czyli remis z faworytem rozgrywek na jego terenie na ich inaugurację? To byłoby piękne, ale okazało się zbyt piękne. Minutę przed końcem regulaminowego czasu gry Villarreal zdobył zwycięskiego gola. Zamiast więc cennego remisu, była „piękna porażka”. Bo usłyszałem komentarz, że postawa Lecha „była godna”. Trafiłem też na tytuły, że „to jest niemożliwe!”, że „piłka jest brutalna” czy, że „tak niewiele zabrakło”.

Pamiętam wiele takich „pięknych porażek” w polskiej piłce, więc większego wrażenia na mnie nie robią. Oczywiście szkoda mi Lecha, bo jak się traci decydującą bramkę przed samym końcem, to boli podwójnie. Piłka rzeczywiście bywa brutalna, jednak najczęściej dla tych słabszych. A Lech pod żadnym względem z Villarrealem równać się niestety nie może.

Spróbujmy na zimno przeanalizować fakty. Pierwszą bramkę Lech zdobył po strasznym błędzie obrońcy Adriána de la Fuente Barquilli, noszącego pseudonimie Dela. Widać było po jego zagraniu, że wyraźnie brakuje mu boiskowego obycia na odpowiednim poziomie, co nie powinno dziwić, bo jest nominalnym zawodnikiem drużyny rezerw Villarrealu. Dlatego nie zagrał (za: livescore.in) w żadnym z czterech meczów La Liga w tym sezonie, bo jeszcze nigdy w niej nie wystąpił!

W pierwszej minucie po przerwie Lech wywalczył karnego po zagraniu ręką innego obrońcy Villarrealu, Aissy Mandiego. Ten od początku sezonu zagrał tylko kwadrans w hiszpańskiej ekstraklasie, raz trzy, raz dwanaście minut. Nie ma więc żadnej wątpliwości, że trener Unai Emery nie posłał do boju przeciwko ekipie z Poznania najsilniejszego składu, ale postanowił przetestować na jej tle kilku dublerów.

Dobrze, że trener Lecha John van den Brom potrafił realistycznie spojrzeć na boiskowe wydarzenia, nie opowiadając jakiś bzdur, niesiony niespełnioną nadzieją na remis (za: lechpoznan.pl):

„Kiedy przegrywasz, to zawsze jest trudno zespołowi i trenerowi. Z drugiej strony możemy powiedzieć o tym spotkaniu, że przede wszystkim mieliśmy wymarzony start. Wiedzieliśmy, że Villarreal dokonał wielu zmian w porównaniu do swojego wyjściowego ustawienia, wymienili nawet bramkarza. Postanowiliśmy to wykorzystać stosując wysoki pressing od pierwszych minut i to przyniosło efekt, zdobyliśmy szybko bramkę. Później rywale zaczęli odrabiać straty, a mój zespół wyglądał wtedy gorzej. Może i posiadaliśmy piłkę, ale było to przede wszystkim granie do tyłu. W przerwie rozmawialiśmy o tym, żeby to poprawić, uwierzyć w siebie i to, że potrafimy grać w piłkę”.

Trzeba życzyć Holendrowi równie realistycznego spojrzenia na boiskowe fakty w następnych meczach, co może się przyczynić, mam nadzieję, do coraz lepszej gry jego drużyny.

▬ ▬ ● ▬