Tak padają mity

Fot. Trafnie.eu

Prezes PZPN oficjalnie poinformował, że Polska nie będzie współorganizatorem finałów mistrzostw Europy w 2020 roku. Płyną z tego co najmniej dwa wnioski.

Zbigniew Boniek oznajmił, że Polska wycofała swoją kandydaturę z ubiegania się o EURO 2020. Tak naprawdę mogła być gospodarzem najwyżej kilku meczów, trudno powiedzieć nawet ilu, bo nie znamy jeszcze dokładnych zasad organizacji imprezy. Dwóch, trzech? Pewnie nie więcej, skoro finały mają odbyć się w trzynastu krajach. To rewolucyjny pomysł UEFA, by uczcić sześćdziesiątą rocznicę inauguracji imprezy.

Gdyby decydowały argumenty czysto (tak je umownie nazwijmy) organizacyjne, Warszawa byłaby pewniakiem w tym gronie. Wspaniały stadion, przy którym znajduje się stacja kolejowa łącząca go bezpośrednio z dwoma lotniskami. A do tego wspomnienia fantastycznej atmosfery podczas EURO 2012. Kandydatura wręcz wymarzona.

Boniek dał do zrozumienia, że raczej nie ma szans na ponowne goszczenie finalistów EURO. Dlaczego? Właśnie dlatego, że niedawno Polska była współgospodarzem imprezy. Nie ma więc sensu wydawać pieniędzy na przygotowania, skoro prawdopodobieństwo sukcesu jest minimalne. Szybka decyzja PZPN ucinająca wszelkie nadzieje w tym względzie jest bolesna, ale konieczna. Moim zdaniem jak najbardziej racjonalna. Lepiej od razu zmierzyć się z przykrą prawdą, niż niepotrzebnie oszukiwać, by na końcu leczyć z przykrego kaca. I to kosztownego.

Skoro swoje kandydatury wycofały też inne państwa (na przykład Portugalia), płynie z tego wniosek, że możemy już wstępnie wyobrazić sobie jak te mistrzostwa będą wyglądały. UEFA chce wykorzystać zmianę formuły rozgrywek, by obdarować nimi mniejsze państwa, mające niewielkie szanse na samodzielne goszczenie całej imprezy.

Dlatego uważam, że EURO 2020 na pewno zawita na Kaukaz. A Baku, czyli Azerbejdżan, za lidera na liście do organizacji finałów w tym regionie. Na drugim końcu Europy moim faworytem jest Dublin, czyli Irlandia. Jeśli te prognozy by się sprawdziły, mielibyśmy pierwsze mistrzostwa Europy rozgrywane w kilku strefach czasowych! Między wymienionymi państwami są aż cztery godziny różnicy. To nawet więcej niż było pomiędzy miastami wschodniego i zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych podczas mistrzostw świata w 1994 roku. To będzie wielkie wyzwanie dla wszystkich. Na pewno mistrzostwa ekstremalne pod wieloma względami.

I drugi wniosek, już z rodzimego podwórka. Środowa deklaracja Bońka jest strasznym ciosem dla części mediów zapatrzonych w niego jak w obrazek. Przypomnę tylko co zauważyłem już w lutym, nie pierwszy raz zresztą:

„Przypisywanie PZPN wielkiej mocy ze względu na osobę prezesa chwilami staje się tragikomiczne. Pytania w stylu – czy to on załatwił nam miejsce w trzecim koszyku przed losowaniem eliminacji EURO 2016 – świadczą o kompletnym braku rozeznania jak działa UEFA. Albo totalnym zachłyśnięciu się efektami PR-owskimi”.

Padł więc mit Zbigniewa Bońka, który w UEFA wszystko może dzięki swoim prywatnym kontaktom z szefem tej organizacji. Kto tak uważał, nie rozumie, że to rodzaj korporacji, w której decyzje podejmowane są na ściśle określonych zasadach, a nie dzięki podszeptom znajomych. Przypomnę tylko, że EURO 2012 przyznano Polsce i Ukrainie, choć Michel Platini głosował na Włochy!

▬ ▬ ● ▬