Tak trzymaj, to może...

Polska piłka ma nową gwiazdę. Świeci już tak mocno, że bije się o nią pół Europy. Ale na razie tylko w polskich mediach, a precyzyjnie - wypowiedziach jej agenta.
 
Chodzi a Michała Karbownika. Chciałem napisać, że jest obrońcą Legii Warszawa, ale problem w tym, że chyba nikt do końca nie wie, czy to prawidłowa charakterystyka. Bo przecież dziewiętnastoletni piłkarz często przedstawiany bywa jako środkowy pomocnik tylko tymczasowo występujący na bocznej obronie.
 
Na pewno jest jednym z wyróżniających się zawodników w polskiej lidze. Stanowi dowód, że miejsce w podstawowym składzie niekoniecznie trzeba dostać tylko dzięki przepisowi o młodzieżowcu, gdy ma się jeszcze naście lat. I to w wyjściowej jedenastce drużyny liderującej tabeli.
 
Karbownik zdecydowanie wyróżnia się odwagą w kreowaniu akcji. Jeśli ma piłkę śmiało rusza do przodu nie bojąc się dryblingów, nawet w okolicach pola karnego rywali, gdy robi się od nich gęsto wokół niego. To zawodnik zdecydowanie grający do przodu, zamiast w bok i do tyłu, co w polskiej lidze nie jest niestety normą. Dlatego gra młodego obrońcy rzuca się łatwo w oczy niemal w każdym meczu. Sporo pochwał jak dla zawodnika, który przed miesiącem skończył dziewiętnaście lat, zadebiutował w Ekstraklasie pod koniec sierpnia ubiegłego roku, a ma na koncie dopiero dziewiętnaście meczów ligowych.
 
Tak jak imponuje jego odwaga w grze i śmiałe rajdy Karbownika na połowę rywali, tak nie zawsze potrafi być równie efektowny i skuteczny w grze defensywnej. Zwyczajnie brakuje mu doświadczenia, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę niewielką dotąd liczbę rozegranych meczów.
 
Nie pomaga też wątła sylwetka. Przy wadze około 65 kilogramów trudno walczyć z silnymi fizycznie rywalami. Karbownik zapytany, czy nie boi się twardej gry w Premier League, gdyby ewentualnie miał tam trafić, odpowiedział (za: legia.com):
 
„Potrafię grać fizycznie. Mam więcej siły niż wyglądam. Ekstraklasy fizycznie nie odczułem”.
 
Trudno mi jednak wyobrazić sobie, by potrafił powstrzymać na przykład Adamę Traoré z Wolverhampton Wanderers, przypominającego… czołg. To dopiero materiał na piłkarza, choć w ojczyźnie od kilku miesięcy trwa nieustanne podniecenie jego możliwym zagranicznym transferem, w czym wydatnie pomaga… (za: przegladsportowy.pl):
 
„W zeszłym tygodniu jego agent Mariusz Piekarski poinformował w Radiu dla Ciebie o możliwym kierunku hiszpańskim i drużynie z topowej czwórki. Dziennikarze naturalnie podjęli temat, a trop doprowadził ich do Sevilli, pięciokrotnego zdobywcy Ligi Europy. Ale jak ustaliliśmy, bardziej prawdopodobny byłby transfer do innej drużyny ze stolicy Andaluzji – Betisu, wykazującego większe zainteresowanie”.
 
Informacje o „topowej czwórce” nie potwierdziły się też w publikacji „Przeglądu Sportowego”, który informował, że Legia otrzymała już trzy oficjalne propozycje za Karbownika od belgijskiego Club Brügge (6 mln euro), holenderskiego PSV Eindhoven (5 mln euro) i portugalskiego Sportingu Lizbona (5 mln euro). Piekarski twierdzi jednak (za: sport.pl):
 
„Rozmawialiśmy z trzema klubami z Hiszpanii. Natomiast wiadomo, że nie wszystkie będzie stać na Michała. 7 mln euro to za mało za Karbownika. Cenę dyktuje Legia Warszawa i to ona jest tu rozgrywającym”.
 
Rodzime media z podnieceniem wyczekują na rekordowy transfer Karbownika wierząc, że jako pierwszy z polskiej ligi zostanie sprzedany za dziesięć milionów euro. Oby, choć  ja podchodzę do tych spekulacji z należytą ostrożnością. Bo ilu naszych grajków miało już podbić piłkarski świat? Kto jeszcze pamięta Bartosza Kapustkę, który stracił cztery ostatnie sezony!? Czy wszyscy wiedzą jakiego klubu jest dziś zawodnikiem Szymon Żurkowski, jeszcze w ubiegłym roku kreowany na przyszłą gwiazdę reprezentacji i Fiorentiny?
 
Trudno uwierzyć, żeby za zawodnika, o którego bije się piłkarska Europa, oferowano najwyżej sześć milionów euro. Trudno uwierzyć, że w Hiszpanii nie wszystkie kluby będzie na niego stać, skoro to podobno same topowe kluby.
 
Chyba najbardziej optymistycznym akcentem w tej historii jest sam Karbownik. Zamieszanie wokół nie przewróciło mu na szczęście w głowie, skoro mówi tak (za: legia.com):
 
„Wolałbym przejść do klubu bez rekordu, ale w nim grać, niż pobić transferowy rekord ligi, siedzieć na ławce i pozostać jedynie „rekordem”. Na ten moment nie ma jednak o czym mówić”.
 
Tak trzymaj chłopcze, to może daleko zajdziesz.
 
   ▬ ▬ ● ▬