Tam, gdzie dbają o byłych piłkarzy

Fot. Trafnie.eu

Powrócę jeszcze do czwartkowego wieczoru i wystawy zdjęć Maćka Szczęsnego. Ale nie o nim będzie mowa, tylko o jednym z gości spotkanych na wernisażu.

Z Jackiem Cyzio nie widziałem się chyba z dziesięć lat. W tym czasie rozmawialiśmy tylko kilka razy telefonicznie. Jacek był kiedyś piłkarzem, między innymi Pogoni Szczecin, Legii Warszawa czy tureckiego Trabzonsporu. Na długo pozostało mi w pamięci nasze spotkanie w Turcji w 2005 roku, o którym już kiedyś wspominałem:

„Byłem tam w 2005 roku akurat w okresie, gdy w Trabzonsporze występował Mirosław Szymkowiak. I akurat przyleciał tam wtedy Jacek Cyzio, który wcześniej (w latach 1991-93) też grał w miejscowej drużynie. Wybrał się na wycieczkę razem z synem Danielem, pseudonim „Edek”, dziś zawodnikiem Halniaka Maków Podhalański.

Spacer z trzema polskimi piłkarzami jedną z głównych uliczek w centrum miasta pamiętam doskonale, bo tego się nie da zapomnieć. Przez chwilę miałem wrażenie, że właśnie zaczyna się rewolucja. Gdy pierwszy kibic poznał Szymkowiaka, ulica natychmiast zafalowała, zaczęły się wrzaski, śpiewy, jedno wielkie szaleństwo. Każdy chciał go przynajmniej dotknąć, poklepać, wyrazić swoją sympatię. Podobną zresztą okazywali też Cyzio. Po kilku sekundach było już wokół nas kilkadziesiąt osób…

Udało się otrzymać azyl w sklepie jubilerskim, który był celem tej wyprawy. Tam oczywiście najpierw obowiązkowa szklaneczka tureckiej herbaty i dyskusje z właścicielem o piłce, zanim doszło do zakupów”.

Później było jeszcze spotkanie w Polsce na jednym z meczów Pelikana Łowicz, którego wtedy Cyzio prowadził. Tak dziś wspomina ten okres:

„Pracowałem jako trener w niższych ligach. To specyficzna praca. W środku tygodnia na trening drużyny z czwartej ligi potrafiło przyjść pięciu zawodników, a w niedzielę na mecz ludzie, których nie znałem. Człowiek się stara, robi co może, by wszystko jakoś poskładać, a po miesiącu mogą go wyrzucić. Doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu. Teraz mam własną akademię piłkarską. Pracuję w niej z cztero-, pięcio i sześcioletnimi dziećmi. Wbrew pozorom zajęcia z nimi to wielka odpowiedzialność. Ale dają mi ogromną satysfakcję”.

Urozmaiceniem w pracy z maluchami są częste zaproszenia z Trabzonu:

„Przed dwoma laty zadzwonił telefon. Zorientowałem się, że dzwoni ktoś z Turcji. Ponieważ od dawna nie miałem okazji rozmawiać po turecku, nie chciałem się męczyć, dlatego nie odebrałem. Gdy zadzwonił po raz trzeci, żona powiedziała, że wypadało by jednak odebrać. Posłuchałem… Okazało się, że dzwonił przedstawiciel Trabzonsporu. Zapytał, czy nie przyleciałbym na uroczyste otwarcie nowego stadionu. Byłem zaskoczony propozycją, chętnie się zgodziłem. Następnego dnia przysłali mi bilet.

Na lotnisku w Trabzonie witała mnie specjalna delegacja, czułem się jak prawdziwa gwiazda. Okazało się, że na otwarcie stadionu zaproszono oprócz mnie jeszcze byłego znanego bramkarza Jean-Marie Pfaffa, który grał w tym klubie sezon wcześniej niż ja, dlatego nie zdążyliśmy się poznać. Gdy zaczęliśmy rozmawiać, przegadaliśmy całą noc!”

Ostatecznie uroczyste otwarcie stadionu odwołano z powodu zamachu w innym mieście i żałoby ogłoszonej w całym kraju. Ale Cyzio w 2016 roku jeszcze dwa razy był w Trabzonie:

„Najpierw lokalna gazeta zaprosiła mnie na turniej oldbojów. Niesamowite przeżycia. Przez kilka dni codziennie byliśmy goszczeni przez inną restaurację. Gdy w centrum miasta szliśmy na spotkanie, za nami maszerował tłum kibiców. Po dwóch tygodniach znów byłem w Trabzonie, zaproszony ponownie na uroczyste otwarcie stadionu, które tym razem odbyło się już bez przeszkód”.

Nowy stadion nosi imię zasłużonego dla Trabzonsporu trenera Şenola Güneşa. Został wzniesiony za miastem na terenie wydartym morzu, bo ciasna zabudowa centrum na to nie pozwalała. Prezentuje się okazale i bardzo przypomina obiekt… Legii. Cyzio potwierdza, że nie przez przypadek:

„Przedstawiciele Trabzonsporu przyjeżdżali do Warszawy, by oglądać stadion Legii. Przy budowie swojego wzorowali się na nim”.

Zauważa jedną istotną różnicę pomiędzy Legią i Trabzonsporem:

„Gdy Legia niedawno obchodziła stulecie, nie załapałem się nawet na kawałek okolicznościowego tortu. Nikt o mnie nie pamiętał, choć grałem przecież w drużynie, która odniosła jeden z największych sukcesów w historii klubu. W sezonie 1990/91 awansowaliśmy do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów, w którym wyeliminował nas późniejszy triumfator rozgrywek Manchester United”.
Na najbliższy mecz Legii się nie wybiera. Wybiera się za to kolejny raz do Turcji:

„Zadzwonili z Trabzonu i znów zaprosili mnie na turniej oldbojów. Tam potrafią dbać o byłych piłkarzy”!

▬ ▬ ● ▬