Ten, który wierzył do końca

Fot. trafnie.eu

W Zurychu rozdano Złote Piłki - nagrody dla najlepszych zawodników i trenerów w 2012 roku. Na szczęście przegranym nie udało się niczego popsuć. 

Odkąd przez trzema laty FIFA połączyła siły z wydawcą France Football, gala w Zurychu stała się takimi piłkarskimi Oskarami. Może nie towarzyszy im (jeszcze) pompa jak uroczystościom w Los Angeles, ale wszystko jest na dobrej drodze. Nominowani wkraczają do Centrum Kongresowego po czerwonym dywanie w kreacjach wieczorowych, a miejscowe dzieciaki stojące za metalową barierką, dają piskiem do zrozumienia kto jest ich ulubieńcem. Zobaczyć z bliska najlepszych piłkarzy świata w garniturach, a nawet z muszką pod brodą – DOPRAWDY BEZCENNE.

Kibice przed telewizorami oglądają na żywo wyłącznie sprawozdanie z wieczornego wręczenia nagród, co jest tylko wisienką na torcie. Wiem, bo miałem okazję doświadczyć wszystkiego z bliska przed rokiem. W Centrum Kongresowym najciekawsze jest jak zwykle to, czego w oficjalnym przekazie nie widać. Do nagrody dla najlepszych zawodników i trenerów nominowane są po trzy osoby. Dziennikarze mogą się z nimi spotkać na czymś w rodzaju konferencji prasowych, ale atmosfera na nich panuje dość swobodna. Najpierw przychodzą piłkarki i ich trenerzy, ubrani jeszcze nie na galowo. Choć przed rokiem Japonka Homare Sawa wprawiła obecnych w konsternację, gdy usiadła nieco spięta w eleganckim szarym kostiumie i białej bluzce. Czyżby ktoś błędnie poinformował ją o programie dnia? Nic z tych rzeczy. Wszystko wyjaśniło się na wieczornej gali, gdy najlepsza w 2011 roku piłkarka świata pojawiła się w przepięknym kimonie. Wynika z tego, że elegancki szary kostium był w jej wykonaniu luzem po japońsku. 

Choć początek stycznie nie jest szczytem sezonu, nawet wtedy ciężko wszystkich zebrać. Dlatego w 2012 roku zabrakło Ronaldo i Mourinho, ale obaj byli usprawiedliwieni, bo na szczęście termin uroczystości rzeczywiście kolidował z meczem pucharowym Realu. Dzięki temu ten drugi nie musiał oglądać na żywo triumfu Barcelony, która zgarnęła większość nagród, a szczególnie jej trenera Pepa Guardioli. Jednak podobne wytłumaczenie serwowane dziś trzeba włożyć między bajki. Mourinho nie przyleciał do Zurychu, bo nie chciał. I dobrze, bo nie udało mu się niczego popsuć podczas gali, a szczególnie wcześniejszej konferencji prasowej. Wiedział, że nie ma najmniejszych szans na zdobycie Złotej Piłki, więc jego narcyzm nie zniósłby takiego dyskomfortu. Nie potrafię sobie wyobrazić jak wytrzymałby kilka godzin wyłącznie jako tło dla tych, którzy byli faworytami do odebrania nagród. A tak przynajmniej w spokoju Vicente Del Bosque nacieszył się Złotą Piłką dla najlepszego trenera, natomiast Leo Messi po raz czwarty z rzędu dla zawodnika.

Dla mnie Argentyńczyk był dwustuprocentowym faworytem. Do szału doprowadzają mnie uwagi, że jego kolejna nagroda jest już nudna, a poza tym przecież niczego z drużyną w tym roku nie zdobył. Pomijając rekord strzelonych bramek, mogę wszystkim malkontentom odpowiedzieć – niczego zdobywać nie musiał! Należy popatrzeć co wyrabia a piłką na boisku. Tyle wystarczy, przynajmniej dla mnie.

Od początku gali czekałem głównie na moment ogłoszenia kolejnego zwycięstwa Messiego. Nie po to jednak by oglądać jego radość, tylko minę tego, który przegrał. Cristiano Ronaldo, chyba jako jedyny nie tylko na sali, do końca wierzył, że nagrodę dostanie właśnie on. W grudniu znajomy hiszpański dziennikarz napisał mi, że Portugalczyk nie chce z nikim rozmawiać przed galą w Zurychu. Po gali pewnie też nie, bo będzie wściekły, że został bez Złotej Piłki.

Wreszcie nadeszła długo oczekiwana chwila, wywołali Messiego po odbiór nagrody i zobaczyłem minę Ronaldo, który nie potrafił ukryć swojej goryczy z przegranej.  Smutne, że z tegorocznej gali będę pamiętał akurat ten moment.    

▬ ▬ ● ▬