Teoria suwenirów

Fot. Trafnie.eu

Po kolejce, w której odbyło się polskie El Clasico, rywalizacja w Ekstraklasie stała się jeszcze ciekawsza. I na górze, i na dole tabeli.

Na wszelki wypadek doprecyzuję czego dotyczył dość znany termin użyty we wstępie. Hiszpański trener Kiko Ramirez zdradził w wywiadzie, co słyszał o meczach Legii z Wisłą. Że przypominają te Realu z Barceloną (za: przegladsportowy.pl):

„Wiele osób mi o tym mówiło. Jeszcze tego nie widziałem, zobaczę w niedzielę. Czekam z niecierpliwością, bo uwielbiam takie mecze, to prawdziwe święto futbolu. Pełen stadion, widowisko pełne emocji i ty gdzieś w środku tego wszystkiego. To chwile, którymi warto się delektować”.

Czy rzeczywiście było się czym delektować? Nie wiem, czy słowo „delektować” jest akurat najwłaściwszym dla opisania meczowych wydarzeń, ale z pewnością nie należy przesadzać ze zbytnim narzekaniem. Mecz toczono w szybkim tempie. Sporo było twardej walki, ale na szczęście bez brutalności, jak niedawno w starciu Lecha z Lechią.

Legia wygrała 1:0, a mogła (powinna) zdobyć przynajmniej ze dwie bramki więcej. Spotkanie, według zapowiedzi mediów, miało pokazać prawdziwą wartość Wisły, czyli także jej trenera. Nie sądzę jednak, by w jakiś szczególny sposób można ocenić po nim Kiko Ramireza. Wisła, jak na Ekstraklasę, ma całkiem silną kadrę. Dlatego w Warszawie próbowała nie tylko przeszkadzać Legii. Trudno jednak dostrzec w tym szczególne zasługi jej trenera, który pojawił się w Polsce jako kompletny anonim, mający za sobą doświadczenia tylko w niższych ligach w ojczyźnie.

Po niedzielnym zwycięstwie czwartą Legię dzielą tylko trzy punkty od prowadzącej Jagiellonii, która znów została liderem po drugiej z rzędu porażce Lechii. Już na drugie miejsce awansował Lech, znów pokazując siłę i pewnie wygrywając, tym razem z Arką 4:1. Wręcz za niespodziankę uznano fakt, że stracił w Gdyni pierwszą bramkę na wiosnę! Gdy pisałem przed startem rundy, że pręży muskuły, nie przypuszczałem, że tak błyskawicznie i efektywnie zrobi z nich użytek. Ale kto przypuszczał?

Jeszcze ciekawiej jest na dole tabeli. Nie bardzo widać kandydatów do rozstania się z Ekstraklasą. Piast z nowym trenerem Dariuszem Wdowczykiem wygrał ze Śląskiem i wszyscy w Gliwicach myślą o jak najszybszym opuszczeniu strefy spadkowej. Przecież to aktualny wicemistrz Polski.

To kto spadnie, może Śląsk? Ma w tabeli tylko punkt przewagi nad Piastem. Ale przecież we Wrocławiu zatrudnili niedawno Jana Urbana, by finiszował w grupie mistrzowskiej, a nie obronił drużynę przed degradacją. Ruch już mocno odbił się od dna, mimo zabranych mu kilku punktów, i ruszył w górę tabeli. Miejsce bezpośrednio nad nim zajmuje Cracovia. Jednak jej prezes przekonywał w zimie, że na wiosnę pokaże ile naprawdę jest warta. Czyli miała zacząć grać dużo lepiej niż jesienią…

Na razie na samym dnie jest Górnik Łęczna. Właściwie to Górnik Lublin. Nie ma takiego klubu? Nie ma i jest. Wszystko zależy od punktu widzenia. A skoro tak, to coś musi być nie… tak. Drużyna z Łęcznej rozgrywa mecze na nowym stadionie w Lublinie. Tylko, że jej kibice tych przenosin nie chcą. Ja ich rozumiem. Lokalny patriotyzm zawsze ważniejszy od pięknego obiektu, nawet położonego dosłownie tuż za płotem. Dlatego atmosfery na trybunach brak, widzów też.

Górnik to nie żaden gigant polskiej piłki. A skoro sam siebie jeszcze stawia pod ścianą, trudno się dziwić, że aktualnie jest pierwszym kandydatem do spadku. Trener Franciszek Smuda po niedzielnym meczu zremisowanym z Pogonią 2:2 kolejny raz błysnął swoim ulubionym ostatnio powiedzeniem. Przekonywał, że tracone bramki to suweniry dla rywali i nie powinno ich być.

Można do jego wywodów podejść nieco filozoficznie i stwierdzić, że teoretycznie każda bramka jest suwenirem. Bo żeby ją strzelić, ktoś musi najpierw popełnić błąd, czyli w mniejszym lub większym stopniu podarować gola rywalom. Reasumując - liczba zdobytych punktów jest sumą podarowanych (przez jednych) i wykorzystanych (przez drugich) suwenirów. Znając Smudę nie sądzę jednak, by przyjął mój wywód do wiadomości.

▬ ▬ ● ▬