To mój ostatni mecz

Fot. Trafnie.eu

Francja zagra z Portugalią w finale mistrzostw Europy. Gospodarze turnieju zapewnili sobie w nim udział dzięki zwycięstwu w Marsylii nad Niemcami 2:0.

Potrzeba było pięćdziesięciu meczów, by wyłonić dwóch finalistów imprezy. W tym pięćdziesiątym pierwszym na Stade de France w Paryżu spotkają się w niedzielę o 21:00 Francuzi z Portugalczykami. Zanim do tego dojdę, postanowiłem wyrzucić z pamięci fochy gogusia z numerem siedem w reprezentacji Portugalii, by jeszcze powrócić do pierwszego półfinału w Lyonie.

Tak jak CR7 wraz z kumplami się do niego doczołgali, tak trudno im zarzucić, że awans do finału wywalczyli w podobnym stylu. To był trzeci mecz Portugalii jaki obejrzałem we Francji. Z pewnością najlepszy w ich wykonaniu. Choć życzyłem jak najlepiej Walii, muszę tym razem obiektywnie przyznać, że rywale wypunktowali ich z zimną krwią.

W ocenie rozkapryszonego Ronaldo trochę pomógł mi Patrick Barclay, pracujący dla londyńskiego „Evening Standard”, którego spotkałem w Marsylii. Zaczęliśmy rozmawiać o Portugalczyku. Też go irytują do bólu jego boiskowe zachowania, ale dodał:

„On gra na takim wysokim poziomie już kilkanaście lat, będąc swoistym fenomenem, a przede wszystkim prawdziwym profesjonalistą. Choć oczywiście pokazuje na boisku narcystyczne usposobienie”.

W pełni się z Patrickiem zgadzam. W meczu z Walią ze dwa, trzy razy Ronaldo zagrał pod siebie, wybitnie egoistycznie. Ale zgadzam się też z oceną jego super profesjonalnego podejścia do wykonywanego zawodu. Może aż za bardzo profesjonalnego i stąd te ciągłe dąsy – pląsy, doprowadzające mnie do szału?

Zapytałem Patricka o mecz Francji z Niemcami. Niespodziewanie odpowiedział:

„To mój ostatni w karierze”.

Myślałem, że się przesłyszałem. Może ostatni mecz na mistrzostwach? Nie przesłyszałem się jednak i aż mnie przytkało. Patrick postanowił zupełnie wycofać się z zawodu! Nawet nie czeka na finał w Paryżu, jedzie na wakacje.

Żeby zrozumieć wagę owej deklaracji, warto bliżej przedstawić jej autora. Barclay to jeden najbardziej znanych brytyjskich dziennikarzy piszących o piłce. Pracował we wszystkich największych londyńskich gazetach. Jest autorem kilku książek, między innymi o Jose Mourinho, która została przetłumaczona na język polski i cieszyła się sporym powodzeniem. I taki człowiek ma dość?

No, ma. Nie podoba mu się sytuacja w angielskich mediach. Gdy wymieniliśmy poglądy, okazało się, że moje o polskich są niestety zbieżne. Patrick zna swoją wartość i nie chce pójść na zbyt daleko idące układy, płaszczyć się przed byle kim. I za to go cenię, jak zawsze ceniłem jego oryginalne spojrzenie na piłkę, dalekie od stereotypów.

Z Patrickiem znamy się kilkadziesiąt lat na tyle dobrze, że mogę mu poświęcić z tej okazji trochę więcej miejsca, nawet kosztem półfinałów mistrzostw Europy. Gdy pisał kiedyś dla „The Observer”, współpracował tam z Garym Linekerem, piszącym wtedy felietony dla tej gazety. Zapytałem, czy nie pomógłby mi zrobić z nim wywiadu. Odpowiedział, że jego prywatnego numeru dać nie może, ale Gary jest bardzo sympatyczny i zadzwoni do mnie do redakcji, w której wtedy pracowałem.

Myślałem, że żartuje, ale pewnego dnia zawołała mnie sekretarka :

„Ktoś do ciebie, po angielsku”.

Wziąłem słuchawkę i usłyszałem:

„This is Gary Lineker speaking...”

Zamiast myśleć o zbliżającym się meczu Francji z Niemcami, zastanawiałem się, dlaczego tak źle się dzieje, że ludzie mający coś do powiedzenia i potrafiący to w ciekawy sposób opisać, sami odchodzą z zawodu? Jeden z najlepszych fachowców w danej branży, która jest dla niego wręcz sensem życia, postanawia ją ostatecznie rzucić, co jak najgorzej o owej branży świadczy.

Muszę przyznać, że na swoje pożegnanie Patrick wybrał dobry mecz. Pojedynek Francuzów z Niemcami naprawdę mi się podobał. Jak na półfinał było dużo gry w piłkę i chwilami szalone tempo zamiast taktycznych szachów.

Najpierw pięć minut francuskiej nawałnicy. Potem Niemcy pokazali, że też grać potrafią. Niestety w doliczonym czasie pierwszej połowy stracili bramkę z karnego, gdy piłka trafiła w rękę Bastiana Schweinsteiger. Trener Joachim Löw za to go nie obwiniał. Nie miał żadnych pretensji do swoich piłkarzy. Mówił raczej o braku szczęścia.

Ale jak się przegrywa 0:2 trudno mówić, że miało się wyłącznie mniej szczęścia od rywali. Przede wszystkim najpierw trzeba wykorzystać karnego. Podszedł do niego Antoine Griezmann. Ten sam, który nie wykorzystał jedenastki w ostatnim finale Ligi Mistrzów. Powiedział, że znów chciał strzelić w tak ważnym meczu. I strzelił, co oznacza, że ma silną psychikę. Umiejętności też, bo dołożył jeszcze drugą bramkę po przerwie.

Dzięki temu dla mieszkańców Marsylii była to długa noc. Trochę szalona, trochę pijana, trochę głośna. Zdążą oprzytomnieć na niedzielny finał z Portugalią w Paryżu. Dwie ostatnie imprezy rozgrywane u siebie, mistrzostwa Europy w 1984 roku i mistrzostwa świata w 1998 roku, Francuzi wygrali. Są już tylko o jeden mecz od trzeciego tytułu we własnym domu. Tylko i aż...

▬ ▬ ● ▬