To niestety norma

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski zakończyła udział w Euro 2020 po porażce 2:3 w meczu ze Szwecją. Czyli zakończył się trwający kilka dni narodowy festiwal optymizmu.

Przegrała tracąc trzecią, decydującą bramkę w doliczonym czasie gry. Straciła wcześniej dwie, pierwszą już w drugiej minucie, ale zdołała odrobić straty, po dwóch trafieniach Roberta Lewandowskiego. Muszą więc mieć się z pyszna wszyscy, którzy po porażce ze Słowacją już zawyrokowali, że znów zawiódł na kolejnym wielkim turnieju.

Wydawało się, że w końcówce meczu ze Szwecją Polacy są w stanie zdobyć jeszcze trzecią bramkę, dającą zwycięstwo i wyjście z grupy. Niestety rywale w czwartej minucie doliczonego czasu gry pozbawili naszych orłów nadziei na cokolwiek. Zwycięstwo dało im awans z pierwszego miejsca, a nam ostatnie w grupie z jednym zdobytym punktem. W ten sposób zakończył się trwający kilka dni, po remisie z Hiszpanią, narodowy festiwal optymizmu. A trudno oprzeć się wrażeniu, że nie była to zbyt mocna grupa, że dwa mecze nie musiały zakończyć się porażkami...

Można ironicznie stwierdzić, że przynajmniej na koniec reprezentacja dokonała sporego wyczynu strzelając Szwedom dwa gole. Czyli dwa razy więcej niż stracili we wszystkich wcześniejszych meczach w tym roku. Sama w ośmiu, za kadencji Paulo Sousy, straciła aż czternaście. Na Euro 2020, czyli w trzech meczach, sześć. Jak powiedział w telewizyjnym studiu po porażce ze Szwedami były reprezentant Sławomir Peszko, nie da się wyjść z grupy tracąc ich aż tyle. Nic dodać, nic ując.

Stracone bramki uważam za kluczowy problem tej drużyny. Nie przypisuję sobie praw autorskich do tego wniosku, bo nie jest zbyt odkrywczy. Nie powinien też być specjalnym zaskoczeniem, bo pamiętam pierwsze wypowiedzi nowego selekcjonera po objęciu posady, gdy obiecywał ofensywny styl gry i zapewniał (kluczowe stwierdzenie!), że woli tracić bramki, ale strzelić jedną więcej. Na razie sprawdza się tylko pierwsza część założenia.

Już rozpoczęła się dyskusja, czy Sousa powinien zostać na selekcjonerskim stołku. Zaczęła się, choć przecież prezes Zbigniew Boniek chwilę wcześniej zapowiedział, że żadnej zmiany nie będzie. Peszko zaczepnie stwierdził, że ktoś to „powinien wziąć na klatę”. Ktoś, czyli ten, kto Portugalczyka zatrudniał. No ale przecież prezes sam się nie zwolni, więc może być za chwilę ciekawie. Choć nie sądzę, by poza słownymi gierkami coś z tego wynikło. Coś, co pomogłoby reprezentacji.

Pisałem wcześniej, że nie wiem, czy polscy piłkarze są w stanie zrozumieć, czego od nich Sousa wymaga. Teraz bym tylko do tego dodał, że nie wiem, czy nie podchodzi zbyt optymistycznie do możliwości zawodników z innego kraju niż jego ojczyzna. Może w Portugalii strzelić jedną bramkę więcej od rywali po ofensywnej grze nie jest problemem. W Polsce jest i to wielkim.

W odróżnieniu od wielu rodaków uważałem, że wyjście z grupy reprezentacji na Euro 2020 będzie sukcesem. Dlatego odpadnięcie jej już po trzech meczach nie traktuję w kategorii dramatu. Stwierdzę przekornie, że zaskoczenie tym faktem należałoby uznać za szczyt roztargnienia. W XXI wieku na siedem startów w finałach mistrzostw świata czy Europy tylko raz wyszła z grupy! Czyli nic niezwykłego się nie wydarzyło, to niestety norma.

▬ ▬ ● ▬