Tragifarsa

Fot. Trafnie.eu

Jednego dnia poznaliśmy organizatorów trzech wielkich imprez piłkarskich. Chyba pierwszy taki przypadek w historii. Ale za bardzo nie ma się z czego cieszyć.

Najpierw pojawiła się informacja, że Wielka Brytania razem z Irlandią zorganizują finały mistrzostw Europy w 2028 roku. Formalnie jako gospodarzy imprezy musi ich jeszcze zatwierdzić Komitet Wykonawczy UEFA podczas posiedzenia 10 października w Nyonie, ale zatwierdzi na pewno, bo innych kandydatów nie było, więc informację też można uznać za pewną.

Mnie za bardzo się nie spodobała. Byłem przed laty na mistrzostwach, gdy organizowała je sama Anglia. Imprezę udawało się wtedy ogarnąć bez wielkich problemów, choć odległości bywały spore (Londyn – Newcastle). Bo zawsze patrzę na każdą pod kątem tego, co da się obejrzeć na żywo i jakim kosztem. W Anglii dało się codziennie zobaczyć jakiś mecz. Za pięć lat będzie raczej trudno. I koszty znacznie większe. Do Irlandii trzeba będzie latać, a nie jeździć, co je spotęguje. Do Szkocji też dużo dalej, z Londynu do Glasgow 650 kilometrów.

Czy Anglia nie mogła sama zorganizować mistrzostw? Mogła oczywiście. Mogła nawet spróbować w samym… Londynie, tyle tam stadionów. Ale to była decyzja polityczna, by inne narody zamieszkujące Wyspy Brytyjskie nie patrzyły na Anglików z zawiścią. Dlatego impreza będzie miała aż pięciu współgospodarzy, oprócz Anglii także Walię, Szkocję, Irlandię Północną i Irlandię. Jak widać pomysł wypalił, skoro UEFA postanowiła go klepnąć, ale ktoś musi za to zapłacić. Zapłacą kibice i dziennikarze, których oglądanie meczów i ich obsługiwanie będzie zwyczajnie kosztowało więcej.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z kolejnymi mistrzostwami, które w 2032 roku odbędą się we Włoszech i Turcji, jeśli UEFA tę jedyną kandydaturę w przyszłym tygodniu zatwierdzi. A odbędą się dlatego, że Turcja wycofała swoją kandydaturę do ich organizacji cztery lata wcześniej i złożyła wspólną z Włochami na następne finały. Żeby je obejrzeć trzeba będzie podróżować przez pół Europy, pomiędzy miastami oddalonymi nawet o kilka tysięcy kilometrów, położonymi w dwóch strefach czasowych. Już w samej Turcji odległości są ogromne. Z Trabzonu do Stambułu ponad tysiąc kilometrów, a do włoskiego Mediolanu trzy razy tyle! Mistrzostwa oznaczać będę więc głównie podróżowanie, a przy okazji oglądanie meczów. Tych, których się obejrzeć uda w przerwach na latanie samolotami.

Choć to jeszcze nic w porównaniu z mistrzostwami świata. Te za trzy lata odbędą się przecież w trzech krajach (Stany Zjednoczone, Kanada i Meksyk), czyli na całym wielkim kontynencie jakim jest Ameryka Północna! Kibiców oczywiście nikt nie pytał, czy tak zaplanowana impreza im odpowiada. Nie ma sensu pytać, bo jeśli nawet nie odpowiada, mogą obejrzeć ją w telewizji.

Niestety, jak jest źle, zawsze może być jeszcze gorzej. FIFA właśnie udowodniła, że nie ma rzeczy niemożliwych. Gdy ogłosiła program finałów mistrzostw świata w 2030 roku, można było odnieść warzenie, że to jakaś gra komputerowa, której autorzy postanowili dać upust wyobraźni. Niestety to się dzieje naprawdę, a impreza odbędzie się w sześciu krajach na trzech kontynentach!!!

Mistrzostwa zorganizuje Hiszpania z Portugalią i Marokiem, ale po jednym meczu odbędzie się na początku także w… Ameryce Południowej, w Urugwaju, Argentynie i Paragwaju. Dlaczego? By uczcić stulecie rozegrania pierwszych mistrzostw w 1930 roku w Urugwaju, w których finale gospodarze pokonali wtedy Argentynę. A co ma do tego Paragwaj? Ma o tyle, że Paragwajczykiem jest prezydent południowoamerykańskiej federacji CONMEBOL Alejandro Dominguez. Rządzący FIFA Gianni Infantino zrobił mu prezent i już z typowym dla siebie narcystycznym wdziękiem tłumaczy, że tak rozbudowana impreza to genialny pomysł. TRAGIFARSA!

Piłkarzy, którzy będą musieli polecieć na jeden mecz na (dosłownie) drugi koniec świata, lepiej o opinie nie pytać, by ich zawczasu niepotrzebnie nie denerwować. I jeszcze drobiazg, choć szalenie istotny z punktu widzenia takiego kraju jak Polska. Aż sześć reprezentacji z państw współgospodarzy imprezy będzie miało zapewniony automatyczny w nich udział. Reszta powalczy więc o sześć miejsc mniej, czyli będzie znacznie trudniej awans wywalczyć.

A co na to kibice? Ile będą musieli wydać na bilety lotnicze i hotele, jeśli zechcą obejrzeć jakiś mecz w Ameryce Południowej, potem w Hiszpanii i Portugalii, a po drodze jeszcze zahaczyć o Marko? Kogo oni obchodzą? Prezydenta FIFA bardziej obchodzą głosy, które w najbliższych wyborach mogą na niego oddać przedstawiciele południowoamerykańskich federacji. I z pewnością oddadzą.

▬ ▬ ● ▬