Trochę komedii, trochę dramatu

W Warszawie zakończył się zjazd PZPN. W normalnym piłkarskim kraju byłby najnudniejszą imprezą na świecie. Ale Polska ciągle takim krajem nie jest.

Podczas walnego zgromadzenia sprawozdawczego Polskiego Związku Piłki Nożnej, bo tak się zjazd oficjalnie nazywa, załatwiano sprawy, które powinny interesować głównie wąskie grono specjalistów – prawników i księgowych. Pod jednym warunkiem, że wszystko w firmie funkcjonuje, jak należy. Jeśli nie funkcjonuje, bywa na takich imprezach ciekawie.

W warszawskim hotelu Sofitel Victoria było nawet za ciekawie, co niczego dobrego polskiej piłce nie wróży w najbliższej przyszłości. Na samym początku pokazano kilka filmików. Najpierw z meczu z Niemcami, później z finału Pucharu Polski i Ligi Europejskiej. Władza chwaliła się sukcesami. Prezes Zbigniew Boniek kilka razy z różnych powodów stwierdzał:

„Możemy być z tego dumni”...

Ale nie wszyscy podzielali jego dumę. A już na pewno nie delegat Małopolskiego ZPN Zbigniew Lach. Gdy wysłuchał sprawozdania podsumowującego ostatni rok działalności związku, postanowił wejść na mównicę i zadać kilka pytać. Zrobiło się śmiesznie, gdy stwierdził, że niektórzy postrzegają go jak oszołoma, ale przynajmniej jest uczciwy. Zawsze to lepsze, niż być tchórzem, bojącym się powiedzieć na sali, co szepcze się na zjazdowych korytarzach.

Lach na pewno strachliwy nie jest. Zadawał wyłącznie niewygodne pytania. Chciał się na przykład dowiedzieć, czy wiceprezes Eugeniusz Nowak dostaje miesięcznie za pełnienie tej funkcji siedemnaście czy osiemnaście tysięcy złotych, czy Tomasz Iwan miał postawione zarzuty w związku z aferą w spółce Myplace, dlaczego wydatki na piłkę plażową kilka razy przekroczyły planowany budżet i czy Roman Kosecki z pięćdziesięciu tysięcy złotych nagrody nie mógłby czegoś przekazać na szkolenie młodzieży?

Pytanie najbardziej zabolało Koseckiego. Przyznał, że istotnie dostał dwie nagrody po dwadzieścia pięć tysięcy złotych, ale od razu zaprosił do Konstancina, do swojej szkółki piłkarskiej, by obejrzeć 250 dzieciaków w niej trenujących. Zauważył też, że jego zeznania podatkowe, jako posła, co roku są do wglądu.

Boniek stanął zdecydowanie w obronie Iwana, twierdząc że ten nie miał i nie ma żadnych zarzutów. Przyznał, że trzy, cztery osoby najwięcej pracujące w PZPN, rzeczywiście dostają za to wynagrodzenie, ale „sumy jednocyfrowe”. Pan prezes podsumował Lacha stwierdzeniem, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent jego uwag jest tendencyjnych i fałszywych.

To była dopiero rozgrzewka przed najważniejszym punktem obrad numer... trzynaście: „Podjęcie uchwały w sprawie zawieszonego członka zarządu PZPN – Pana Kazimierza Grenia”. Wyżej wymieniony, po kilkuminutowych pertraktacjach z prezesem, otrzymał zgodę na prezentację audiowizualną. Postanowił się bronić w związku z zarzutami w słynnej już aferze o handel biletami przed marcowym meczem Irlandia – Polska.

Jego prezentacja była niemal kopią konferencji prasowej zorganizowanej w kwietniu. Zasugerował wprost, że ktoś z PZPN nasłał na niego ochroniarzy w Dublinie, którzy go zatrzymali pod stadionem i wezwali policję. Z chaotycznego (jak zwykle) wywodu Grenia można było jednak wyciągnąć dość jednoznaczny wniosek – nie ma praktycznie żadnych dowodów jego winy! Zasugerował, że PZPN na spółę z przychylnymi mu mediami, błyskawicznie „zorganizował świadka”, rzekomo kupującego od niego bilety. I dodał jeszcze, że bardzo chciałby zobaczyć zapis monitoringu spod stadionu w Dublinie, podobno tak jednoznacznie go obciążający.

Argumenty, przynajmniej dla mnie, były dość mocne. Aż prosiło się, by natychmiast dać im odpór. Jednak pan prezes Boniek, który na początku zjazdu używał tak ładnych słów, jak „światłość” i „przejrzystość”, sprawiał wrażenie, że wszystko po nim spływa. Nie pierwszy raz zresztą. Dlatego nie miał najmniejszej ochoty, by na cokolwiek odpowiedzieć.

W ubiegłym tygodniu Komisja Dyscyplinarna związku ukarała Grenia dziesięcioletnią dyskwalifikacją. Kara drakońska, a wydana na podstawie poszlak, bo trudno doszukać się jakiś namacalnych dowodów winy. Skazany może zwrócić się do Najwyższej Komisji Odwoławczej PZPN. Delegaci na zjeździe mieli zadecydować, czy będzie zawieszony w prawach członka zarządu związku do czasu zakończenia postępowania dyscyplinarnego przed jego organami. Zadecydowali (bez szczegółowego wyjaśniania zawiłości proceduralnych), że nie będzie.

Dla mnie ma to znacznie drugorzędne. Ważniejsza jest refleksja, że wyrok Komisji Dyscyplinarnej niestety niczego dobrego nie wróży całej polskiej piłce. Dlatego jedno z ulubionych zdań pana prezesa - „możemy być z tego dumni” – na pewno nie nadaje się na puentę do tekstu o zjeździe...

▬ ▬ ● ▬