Trzy dziwne przypadki

Czy lepsze nie powinno wypierać gorszego? Czy bandyckie zachowanie nie powinno dziwić? Czy stypa może być wesoła? Piłka nie pozwala się nudzić.

W meczu Korony ze Śląskiem padła dziwna bramka dla gości. To znaczy dziwna okazała się wtedy, gdy uważnie obejrzało się powtórki. Na żywo tylko przez moment mogła skłonić do zastanowienia. Oto na strzał spoza pola karnego zdecydował się Tomasz Hołota. Strzał jak strzał, widziałem lepsze. Piłka odbiła się od murawy i wpadła do bramki. Wniosek oczywisty – błąd bramkarza Dariusza Treli. 

Na pewno nie było to uderzenie nie do obrony. Dopiero na powtórkach widać wyraźnie, że piłka podskoczyła na wyrwanej kępce darni. Specjalnie napisałem darni, nie trawy, bo przecież zaledwie kilka dni wcześniej wielkie płaty darni kładziono na kieleckim stadionie realizując operację wymiany murawę. Lepsze powinno wypierać gorsze, ale przecież nie ma rzeczy doskonałych. Nowa trawa jeszcze się odpowiednio nie zakorzeniła, a miejscowych piłkarzy Korony zamiast nagrody (możliwości grania na równiutkim boisku) spotkała kara (bramka stracona przy udziale… murawy). 

Oglądam dalej. Mecz pucharu Anglii Everton - Chelsea. Starcie Diego Costy z Garethem Barrym. Pierwszy pada na boisko po wejściu drugiego, ale błyskawicznie się podrywa i następuje coś, co wymaga nawet sprostowania następnego dnia. Costa chwyta rywala i wyraźnie próbuje go ugryźć w szyję. Czyżby „gryzoń” Luis Suárez w nowym wydaniu? Następnego dnia Barry dementuje – nie został pogryziony. 

Najciekawsze dla mnie jest jednak co innego. Gdy cwaniak Costa uświadamia sobie, że trochę przegiął, z szerokim uśmiechem obejmuje przyjacielsko napadniętego, udając jego serdecznego kumpla. Sędzia jednak nie jest głupi, wyrzuca Brazylijczyka z boiska. 

Śmieszą mnie komentarze, że to kolejny skandal z udziałem Costy. Jaki skandal? Raczej normalka. Costa to boiskowy łobuz. Takim był od dziecka i nigdy się nie zmieni. Jego charakter ukształtowała brazylijska ulica. Prawdziwą sensacją było to, że tak długo poważnie nie podpadł. Teraz wszystko wróciło do normy. Co to jest chwycenia za głowę rywala albo czerwona kartka? Bajkowy scenariusz w porównaniu z wieloletnim wyrokiem więzienia, jaki mógłby otrzymać, gdyby dalej chowała go ulica, a życia nie uratowała mu piłka. 

I na koniec południowy Londyn. W niedzielę odbył się tam pogrzeb… klubu Charlton Athletic. Urządzili go kibice niosąc normalną trumnę, którą złożyli pod stadionem po przemarszu okolicznymi ulicami. Zrobili zrzutkę i mając 12,5 tysiąca funtów zorganizowali naprawdę porządne widowisko. Charlton Athletic jest na dnie tabeli drugiej ligi angielskiej. Kilka dni temu ogłosił swój wynik finansowy za 2015 rok, niestety ponad trzy miliony funtów pod kreską. Za wesoło nie jest więc pod żadnym względem. Kibice nienawidzą obecnego właściciela, Belga Rolanda Duchateleta, głównego adresata ich protestu. 

Trzeba jeszcze wspomnieć o meczu, który się potem odbył. Charlton pewnie ograł 2:0 Middlesbrough walczące o awans do Premier League, co należy uznać za niespodziankę. Czyli stypa niespodzianie zamieniła się w… wesele. Może takie spektakle są najlepszym sposobem zaklinania niechętnej ostatnio Charltonowi piłkarskiej rzeczywistości? 

Próbuję sprowadzić trzy przypadki do wspólnego mianownika. Na przykład - w piłce niczego nie możesz być pewny? Macie jakąś lepszą puentę?

▬ ▬ ● ▬