Tu podobieństwa się kończą

Fot. Paweł Bejnarowicz/Związek Piłki Ręcznej w Polsce

Po półrocznej przerwie kolejny odcinek serii umownie nazywanej swoistym płodozmianem. Choć bez piłki trudno wytrzymać, czasami warto wziąć oddech.

Mowa o piłce nożnej, która choć jest dominującym tematem, nie zaspakaja stu procent moich sportowych zainteresowań. Gdy nadarzy się więc możliwość obejrzenia ciekawych wydarzeń w innej dyscyplinie, na zasadzie płodozmianu właśnie staram się dzielić związanymi z tym wrażeniami.

Akurat nadarzyła się okazja obejrzenia dwóch towarzyskich meczów reprezentacji Polski z Argentyną w piłce ręcznej. Gdyby grały wspomniane reprezentacje w piłkę nożną, rodzime media szalałyby od wielu dni, odliczając godziny do takiego spotkania i podniecając się wymienianiem nazwisk gwiazd rywali. Podejrzewam, że wniosków o same dziennikarskie akredytacje byłoby tyle, ile jest miejsc w hali w Legionowie, w której odbyły się wspomniane mecze.

Argentyńscy piłkarze ręczni w odróżnieniu od swoich rodaków kopiących piłkę nie są aktualnymi mistrzami świata, jednak tworzą na tyle atrakcyjną drużynę, że trybuny na obu meczach były pełne.

Mam już takie skrzywienie, że zawsze staram się porównywać inne dyscypliny do piłki nożnej, podpatrywać podobieństwa i różnice. Zacząłem od kibiców. Niby podobni, też większość w biało-czerwonych barwach, ale jednak trochę inni. Na pewno świetnie się bawili na trybunach, bo przywykli do mniej stresujących wrażeń. Dla reprezentacji Polski, prowadzonej przez trenera Marcina Lijewskiego, mecze z Argentyną były elementem przygotowań do mistrzostw Europy, które w styczniu odbędą się w Niemczech. Występ w tych mistrzostwach nie będzie niczym szczególnym, raczej normą. Futbolowa reprezentacja trenera Michała Probierza o prawo gry w takich samych mistrzostwach w tych samych Niemczech, tyle że w czerwcu i lipcu, musi dopiero powalczyć w marcowych barażach, co na pewno łatwe nie będzie.

Porównywanie dokonań drużyn klubowych jest więcej niż trudne, delikatnie rzecz ujmując. Te w piłce nożnej od lat marzą o samym awansie do Ligi Mistrzów. Te w piłce ręcznej od dawna odgrywają w niej czołowe role.

Choć jeden element obie dyscypliny łączy. To słaba skuteczność. Po pierwszym meczu z Argentyną narzekał na nią trener Lijewski wyliczając ile to niewykorzystanych sytuacji zmarnowali jego zawodnicy, co miało przełożenie na wynik. Polska rozpoczęła słabo (pięć bramek straty), potem zaczęła grać dobrze (wyrównanie), by wreszcie dominować (pięć bramek przewagi), jednak słaba końcówka sprawiła, że przewaga stopniała do jednej bramki, a mecz zakończył się wynikiem 27:26.

I na tym podobieństwa piłki ręcznej z nożna się skończyły. Bo Lijewski w odróżnieniu od Probierza nie musiał się tłumaczyć ze słabej skuteczności w kolejnym meczu. Jego zawodnicy w tym drugim, rozegrany dwa dni później, ani razu nie pozwolili rywalom wyjść na prowadzenie pewnie wygrywając 34:26.

Koniecznie muszę dodać, że wystąpił w nim Kamil Syprzak, nieobecny w pierwszym. To taki Robert Lewandowski polskiej piłki ręcznej, tyle że nie tak poniewierany w mediach jak on ostatnio. Strzelił Argentynie pięć bramek zostając wybrany najlepszym zawodnikiem meczu, choć w drugiej połowie prawie nie grał, będąc wyraźnie oszczędzanym przez trenera.

Piłka ręczna jest grą wybitnie kontaktową, czego Syprzak doświadcza nieustannie jako obrotowy. Zawodnik na tej pozycji ma ciągły kontakt z przeciwnikami, którzy na wszelkie sposoby próbują mu przeszkadzać i odbierać ochotę do gry. Raczej mają z tym problem zważywszy na jego potężną posturę (208 cm wzrostu!). Pewnie kilku Argentyńczyków, niższych o dwie głowy, dobrze go zapamięta.

Czekam teraz na styczniowe mistrzostwa Europy, na mecze Syprzaka i spółki. Chyba nie będzie wielkiego ryzyka w stwierdzeniu, że piłkarze ręczni wypadną w nich lepiej niż nożni, jeśli ci oczywiście zdołają wywalczyć w marcu awans.

▬ ▬ ● ▬