Z piekła (prawie) do nieba

Fot. Trafnie.eu

Mam nadzieję, że stali czytelnicy tej strony już się zdążyli przyzwyczaić do stosowania na niej raz na jakiś czas swoistego płodozmianu. Jeśli nie, wyjaśniam…

Choć piłka nożna jest i będzie dominującym tematem, gdy zdarzy mi się obejrzeć jakieś ciekawe wydarzenie w innej dyscyplinie, na zasadzie płodozmianu właśnie staram się dzielić związanymi z nim wrażeniami. I właśnie sobie uświadomiłem, że gdy zaczyna się wiosna, zaczynam sprawdzać termin żużlowego Grand Prix w Warszawie. Chyba nie tylko ja nabrałem wspomnianego nawyku biorąc pod uwagę zainteresowanie nim mediów i frekwento nie żużlowe miasto, czyli takie jak Gorzów Wielkopolski, Zielona Góra, Leszno czy Toruń, w których „chodzenie na żużel” jest czymś naturalnym ze względu na długą i bogatą tradycję dyscypliny w tych ośrodkach.

Ma za to nad nimi znaczącą przewagę w postaci nowoczesnego i uniwersalnego Stadionu Narodowego. Choć wybudowano go z myślą przede wszystkim o piłce nożnej na mistrzostwa Europy w 2012, okazuje się, że na jego płycie można z powodzeniem rozgrywać także zawody żużlowe na ułożonym tam jednodniowym torze, jak jest oficjalnie nazywany. Do tego obiekt posiada też zamykany dach, wyposażenie bezcenne, bo pozwalające zabezpieczyć się przed opadami deszczu, które są wrogiem tej dyscypliny, choć w tym roku akurat nie przeszkadzały. I jeszcze jedna zaleta, może najważniejsza – trybuny na ponad pięćdziesiąt tysięcy widzów. W sobotę zasiadło na nich około 45 tysięcy kibiców.

Wszystko to sprawiło, że od 2015 roku (z dwuletnią koronawirusową przerwą) Warszawa stała się już obowiązkowym punktem na trasie cyklu wyścigów Grand Prix stanowiących jedną z dziesięciu rund indywidualnych mistrzostw świata. Tegoroczny Orlen FIM Speedway Grand Prix Of Poland – Warsaw, bo tak brzmi jego oficjalna nazwa, odbył się w polskiej stolicy po raz siódmy. Jeszcze kilkanaście dni wcześniej stadion gościł piłkarzy w finale Pucharu Polski. Za kilka tygodni zamiast toru znów na jego betonowej płycie położona zostanie piłkarska murawa, by mogły na niej zagrać w towarzyskim meczu reprezentacje Polski i Niemiec.

Bo te dwie dyscypliny zawsze porównuję wybierając się w Warszawie na żużlowe Grand Prix. W sobotę na godzinę 16.30, czyli na 2,5 godziny przed zawodami, zaplanowano „sesja autografów z uczestnikami SGP”! Żużlowcy wyszli do kibiców przed stadionem i na przygotowanych stanowiskach nie tylko rozdawali im autografy, ale też chętnie stawali do wspólnych fotek, przybijali „piątki”, robili „zółwiki”. Wszyscy wyluzowani. Czy ktoś wyobraża sobie Leo Messiego 2,5 godziny przed meczem rozdającego do woli autografy pod stadionem? Ja nie potrafię...

Wiem, że piłka nożna jest znacznie bardziej popularna na świecie niż żużel. Ale mimo tego zawsze się zastanawiam patrząc na podobne sceny na czym ów fenomen polega? Przecież teoretycznie i jedni, i drudzy podobnie koncentrują się przed meczem (startem). Może jedni bardziej szanują kibiców, maja z nimi bliższy kontakt? A może nie są tak zdeprawowani sławą i pieniędzmi? Bo pod względem zarobków żużlowcy z piłkarzami równać się nie mogą. To zupełnie inna półka, nawet kilka półek różnicy.

W oficjalnym komunikacie przekazanym dziennikarzom organizatorzy poinformowali, że:

„Zwycięzca turnieju w Warszawie otrzyma 16 500 euro (ok. 75 tys. złotych). Tyle wynosi bowiem oficjalna nagroda finansowa FIM (Międzynarodowa Federacja Motocyklowa) w turnieju Speedway Grand Prix za pierwsze miejsce. Pula nagród finansowych dla pojedynczego turnieju Speedway Grand Prix to w sumie 125 tysięcy euro, a więc około 570 tysięcy złotych. Gdyby jeden zawodnik wygrał wszystkie 10 turniejów w sezonie - to zarobiłby 165 tysięcy euro (ok. 750 tys. złotych). To oczywiście mało realne. Dla porównania ubiegłoroczny mistrz świata Bartosz Zmarzlik zainkasował niemal 108 tys. euro (ok. 500 tys. złotych). Stawki finansowe były wtedy identyczne jak w tym roku”.

I jeszcze jedno porównanie piłki z żużlem, tym razem dotyczące kibiców. Gdy przed kilkunastoma dniami wchodziłem na ten sam stadion na mecz finału Pucharu Polski, przed bramami czuwała cała armia policjantów. Na trybunach stworzono sektory buforowe oddzielające sympatyków obu drużyn.

W sobotę na trybunach i pod stadionem nikt nikogo rozdzielać nie musiał, choć znajdowali się tam sympatycy klubów z całego kraju, reprezentujący najsilniejszą ligę żużlową na świecie. Razem dopingowali, razem się emocjonowali zawodami, razem tworzyli fajną atmosferę na trybunach, której z piłką porównać się niestety nie da.
Podobno wszystkiego w życiu mieć nie można, więc zgodnie z tą zasadą polscy kibice znów nie doczekali się w Warszawie zwycięstwa swojego rodaka. Czyli już w siódmych zawodach Grand Prix tu rozgrywanych. Choć tym razem trzykrotny mistrz świata Bartosz Zmarzlik stanął na podium zajmując trzecie miejsce (wcześniej kończył rywalizację na najwyższym piątym).

Początek zawodów niczego dobrego jednak nie zapowiadał. Drugi bieg został powtórzony, a Zmarzlik z niego wykluczony za spowodowanie kolizji z Duńczykiem Leonem Madsenem. Ale następnie zaczął jeździć coraz lepiej, kwalifikując się do ścisłego finału, w którym znów brał udział w kolizji, ale tym razem to nie on, ale Australijczyk Jason Doyle został wykluczony. W powtórzonym biegu Polak minął metę jako trzeci za triumfatorem zawodów Szwedem Fredrikiem Lindgrenem i Australijczykiem Jackiem Holderem.

„Kocham to miejsce” – powiedział po zwycięstwie Lindgren.

I dodał:

„Gdy wyszliśmy na prezentację i zobaczyłem biało-czerwone trybuny, mimo że nie jestem Polakiem, poczułem tę fantastyczną atmosferę”.

Zgodził się z nim Zmarzlik:

„W Warszawie atmosfera jest naprawdę wyjątkowa”

A swój występ ocenił tak:

„Z piekła do nieba”.

No, prawie do nieba. Czy za rok znajdzie się w prawdziwym niebie, gdy uda mu się w Warszawie wygrać?

▬ ▬ ● ▬

Galeria