Tydzień „wielkich” problemów

Fot. Trafnie.eu

Co jakiś czas wraca ten temat, bo wracać musi. Wtedy lubię przyjrzeć się problemom piłkarskich bogaczy. Czasami śmieszą, czasami irytują.

W środku tygodnia dowiedziałem się jakie straszne kłopoty ma Barcelona. Otóż jej ostatni mecz w Pucharze Króla z Valencią obejrzało 50 959 widzów. Szczególnie zapadło mi w pamięć stwierdzenie „fatalna frekwencja” .Rzeczywiście, pełny dramat!

Stadion Camp Nou ma oficjalnie 98 772 miejsca. W poprzednim sezonie średnia widzów na trybunach, na meczach Primera Division, wyniosła 78 443, co stanowiło 79,4 procenta pojemności trybun.

Nawet mając to wszystko na uwadze trudno robić tragedię z frekwencji na spotkaniu Pucharu Króla. Mam nadzieję, że na ośmiu stadionach podczas pierwszej kolejki Ekstraklasy po zimowej przerwie łączna liczba kibiców będzie równie „fatalna”. A kiedy prawie 51 tysięcy widzów obejrzy jakiś mecz w polskiej lidze?

Problemy ma też Real Madryt. Ostatnio albo jest na dnie, albo właśnie się odradza – bazując na tytułach, na jakie trafiam. Przed tygodniem się odrodził (wygrana z Valencią), teraz znów sięgnął dna (remis z Levante). Biorąc to pod uwagę interesująca wydała mi się informacja o sprzedaży biletów na zbliżający się mecz Ligi Mistrzów z Paris Saint-Germain. Otóż rozeszły się w zaledwie 37 minut.

Jeszcze ciekawsza była informacja o cenie, jaką bilety osiągnęły na czarnym rynku. Za jeden trzeba zapłacić nawet 24 tysiące euro!!! Pytanie brzmi – czy warto? Albo – dlaczego tak drogo? Bo wysoka cena świadczy o braku logiki.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mecz Real - Paris SG wydaje się najciekawszym w tej rundzie rozgrywek. Z marketingowego punktu widzenia określenie „przedwczesny finał Ligi Mistrzów” działa znakomicie na wyobraźnię, co od razu znalazło przełożenie na czarnorynkową cenę biletów.

Tylko po co wydawać taką furę pieniędzy, jeśli ktoś przysnął na kilka minut i stracił szansę zakupu po normalnej cenie? Przecież jeśli Real rzeczywiście jest na dnie, jaki sens ma oglądanie jego kolejnego upokorzenia, czyli odpadnięcia z rozgrywek? To będą najgłupiej wydane pieniądze za wielokrotnie przepłacony towar.

Jeśli jednak okaże się, że Real znów się odrodził, kto będzie za miesiąc pamiętał o meczu z Paris SG? Stanie się on wtedy we wspomnieniach tylko jednym z wielu, a nie żadnym wyjątkowym. Uwagę zacznie skupiać kolejny rywal w następnej rundzie rozgrywek.

I na koniec problemy bogactwa rodem z Anglii, choć w głównej roli obsadził sam siebie Algierczyk Riyad Mahrez. Jest teoretycznie ciągle piłkarzem Leicester City, jednak od kilku dni odmawia wykonywania zawodu w tym klubie. W styczniu chciał go kupić Manchester City oferując 65 milionów funtów. Leicester City chciał o połowę więcej.

Do transferu nie doszło, a Mahrez przestał pojawiać się na treningach. Niektórzy nazywają to „strajkiem”. Klub wycenił jego zachowanie, według doniesień angielskich mediów, na dwie tygodniówki, czyli nałożył karę 200 tysięcy funtów (prawie 950 tysięcy złotych)!

Menedżer drużyny Claude Puel wysłał jednak pojednawczy komunikat, że zawodnik jest mile widziany ponownie w drużynie. Ten z kolei wysłał inny, że „nie jest emocjonalnie przygotowany, by grać w piłkę”.

Sytuacja na razie wydaje się patowa. Zachciało się Leicester City sukcesów, to ma problemy na ich miarę. Gdyby drużyna nie została mistrzem Anglii przed dwoma laty, pewnie Mahrez nie zostałby wybrany wtedy najlepszym piłkarzem Premier League, więc teraz nie zagrzała by mu się głowa.

A niestety nie każdy ma taką głowę, by pożegnać się z klasą z klubem i grać do końca, jak kiedyś Robert Lewandowski w Borussii Dortmund przed przeprowadzką do Monachium.

▬ ▬ ● ▬