Urodzony za wcześnie

Fot. Trafnie.eu

Nie ma tygodnia, bym nie dowiedział się, że w Polsce występuje kolejny niezwykły piłkarz. Właściwie wszyscy zagraniczni grajkowie są wyjątkowi!

Właśnie ostatnio się dowiedziałem, że chcą kupić jednego, który strzelił kiedyś bramkę Barcelonie. Szkoda, że tylko jedną i że kiedyś (czyli raczej dawno), ale jednak strzelił. Dzięki temu już się czymś wyróżnia. Chyba jednak nie za bardzo, bo chodziło o potencjalny transfer do pierwszej (czyli naprawdę drugiej) ligi. Choć z drugiej strony, biorąc pod uwagę sposób zachwalania towaru przez piłkarskich agentów, kupujący i tak pewnie myśleli, że dostają drugiego Messiego albo Ronaldo.

Gdyby nie trzeba było patrzeć na mecze, a można sycić się wyłącznie informacjami na temat różnych zagranicznych piłkarzy w rodzimych mediach, nikt pewnie nie miałby ochoty tracić czasu na oglądanie zmagań Premier League czy Primera Division. Bo naprawdę do Polski trafiają sami wyjątkowi zawodnicy. Wszyscy albo z kimś znanym grali, albo gdzieś (w wielkim klubie) trenowali, albo walczyli na boisku z jakąś przyszłą gwiazdą.

Jeśli nawet nie mogą się pochwalić żadnym z tych osiągnięć, na pewno wyróżniali (wyróżniają) się zdecydowanie poza boiskiem. Jeden lubi się modnie ubierać, inny zupełnie rozebrać (do fotek wrzucanych do internetu). Jednemu piłka uratowała życie, bo skończyłby za kratkami, inny o mało nie stracił życia, bo dorastał w tak nieciekawym miejscu.

Potrafię doskonale zrozumieć, że nowi zawodnicy przedstawiani są zawsze w wyjątkowy sposób. Jeszcze zanim kopną piłkę na polskich boiskach, wydają się być gwiazdami samymi w sobie. A dlatego tylko „wydają się”, bo mają niestety też wady – nie do końca potrafią tak dobrze kopać piłkę, by samo pisanie i mówienie o ich umiejętnościach wystarczało.

Gdy czytam na przykład, że ktoś kiedyś trenował z przyszłą super gwiazdą, żałuję, że urodziłem się za wcześnie. Miałem bowiem okazję zgrać kilka razy z pewnym bardzo znanym polskim piłkarzem. Akurat zaczynał karierę w tym samym klubie, w którym ja chadzałem na treningi jako nastolatek. Pamiętam, że w jednym meczu zdobył nawet bramkę z mojego podania!

Po kilku latach, gdy zajmowałem się już dziennikarstwem, pojechałem zrobić z nim wywiad. Przedstawiłem się i przypomniałem wspólne gierki, których prawdę mówiąc za wiele nie było, ale jednak były. Znany zawodnik spojrzał zdziwiony i powiedział:

„Nie pamiętam...”

Bolesna, ale niezwykle pouczająca lekcja. Uświadomiłem sobie wtedy, że takich jak ja mógł spotkać w karierze setki, więc trudno wymagać, by wszystkich po kilku latach jeszcze pamiętał. Dlatego znanego nazwiska dawnego „kolegi” z boiska nie wymienię, bo nie czuję się do tego uprawniony. Mówimy sobie „per pan”, gdy się czasami spotykamy na meczach.

Mogę tylko żałować, że gdy biegałem za piłką, agentów jeszcze nie było. Gdyby byli, z pewnością nie zakończyłbym tak zwanej kariery na poziomie A-klasy. Jestem pewny, że agent wcisnąłby mnie o jedną czy nawet dwie ligi wyżej. Fakt, że znany zawodnik strzelił bramkę z mojego podania byłby argumentem, któremu żaden prezes, odpowiednio urobiony przez agenta, z pewnością nie byłby się w stanie oprzeć.

▬ ▬ ● ▬