W co (nie)warto uwierzyć?

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski przegrała w Chorzowie 0:1 z Włochami w Lidze Narodów. To niestety porażka z podwójnym dnem w nowych rozgrywkach UEFA.

Porażka boli szczególnie, gdy bramkę traci się w drugiej minucie doliczonego czasu gry. Ale już w pierwszej minucie, meczu, a nie doliczonego czasu, piłka po strzale rywali trafiła w poprzeczkę. Zwycięska bramka była więc konsekwencją ich lepszej gry. Bo, że byli lepsi, chyba nikt nie miał wątpliwości. Przyznawali to polscy piłkarze i trener Jerzy Brzęczek. Z kolei włoski szkoleniowiec Roberto Mancini dał do zrozumienia, że końcowy wynik stanowił najniższy wymiar kary.

Oglądałem przed kilkoma dniami piłkarzy Manciniego w akcji w meczu towarzyskim z Ukrainą. Zremisowali 1:1, grając co najwyżej przeciętnie. Dlatego miałem nadzieję, mimo porażki polskiej reprezentacji z Portugalią, że z Włochami nie stoi na straconej pozycji. Dodatkowym argumentem był wynik pierwszego meczu obu drużyn we wrześniu w Bolonii. Nie sprawdziło się zupełnie.

Czy Włosi przeszli taką metamorfozę zaledwie w parę dni, czy to nasze orły postawiły im znacznie mniejsze wymagania od Ukraińców? Brzęczek przyznał, że reprezentacja zagrała najgorszy mecz za jego kadencji. Szczere wyznanie stanowi małe pocieszenie, bo porażka z Włochami oznacza spadek Polski z najwyższej dywizji Ligi Narodów.

Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości co do siły drużyny, jeśli wierzył w „wypadek przy pracy” z Portugalią, mimo wypadku w finałach mistrzostw świata, musi mieć teraz jeszcze większego kaca. Polska piłka to europejski średniak. Ma ciągle przerażająco skromny potencjał, ale przy idealnym funkcjonowaniu wszystkich potrzebnych czynników, czasami jest w stanie osiągnąć trochę lepsze wyniki. Trzeba w najprostszy sposób wykorzystywać, co się ma.

Wniosek dość oczywisty dla mnie. Szkoda, że nie dla kolejnego selekcjonera. Adam Nawałka przeraził się po przegranym 0:4 meczu z Danią w ubiegłym roku, że jego zuchy są zbyt łatwe do rozszyfrowania. Zaczął więc tak szyfrować taktykę (3-4-3), i to akurat przed najważniejszą imprezą w swojej trenerskiej karierze, jakby naprawdę uwierzył, że jedzie do Rosji walczyć do samego finału o mistrzostwo świata. I tak zaszyfrował, że sami zawodnicy nie mogli się w tym połapać. Efekt wiadomy…

Jego następca próbował już w drugim meczu wprowadzać kolejny system (4-3-1-2) z takim samym efektem. Kluczowych w nim trzech pomocników miało agresywnie atakować rywali i odbierać im piłkę. Brzęczek zorientował się w pierwszej połowie, że to tylko teoria, dokonując w przerwie dwóch zmian, co przyznał po meczu. Ale w tak beznamiętny sposób, jakby był trenerem ligowym, a porażka spowodowała co najwyżej spadek jego drużyny o pozycję niżej w środku tabeli. A przecież mecz z Włochami pogrzebał szansę reprezentacji Polski na utrzymanie w najwyższej dywizji Ligi Narodów!

Pan selekcjoner zaprzeczył, że świadomie „odpuścił” te rozgrywki. Twierdził, że zależało mu na pokonaniu Włochów. To dlaczego dokonał aż sześciu zmian w porównaniu z meczem z Portugalią? Nawet silniejsza kadrowo drużyna nie miałaby prawa wytrzymać takiego wstrząsu.   

Kibice domagali się w końcówce dokonania trzeciej zmiany, skandując „Krzysztof Piątek”. Brzęczek nie posłuchał i zdjął z boiska grającego na lewej obronie Arkadiusza Recę, który zmiany pilnie wymagał, wprowadzając za niego Artura Jędrzejczyka.

Piątek to kolejny mit polskiej piłki, a cały czas się zastanawiam na czym polega ów fenomen. Dzięki niemu można uwierzyć, że jeszcze nie jest tak źle. Wiara tym lepsza, że nie da się jej już skonfrontować z rzeczywistością, skoro Piątek na boisku się nie pojawił. Bo gdyby się pojawił, to na pewno...  

Na pewno też Polska przed dwoma laty zostałaby mistrzem Europy, gdyby tylko pokonała w ćwierćfinale Portugalię. Gdyby Nawałka nie eksperymentował w Rosji, z pewnością zostałaby też mistrzem świata, itp., itd. Łatwiej w to uwierzyć, niż oswoić się z myślą, że taka piłkarska potęga od wielu, wielu lat nie może doczekać się solidnego lewego obrońcy.

   ▬ ▬ ● ▬